Miejsce akcji: Italia, Mediolan, Pinacoteka di Brera
Czas powstania: 1472 r.
Autor: Piero della Francesca
Tytuł: "Madonna z dzieciątkiem w otoczeniu świętych" lub "Ołtarz świętego Bernardyna" (Pala di San Bernardino)
„-
Czuję, że tym razem będzie syn – myśli Batysta patrząc na swojego męża
zmęczonym wzrokiem. […]
Jej twarz jest blada, z wysokim czołem i wydatnym, długim
nosem. Wygląda poważnie i mało kobieco. Brwi i rzęsy prawie nie istnieją, a
spojrzenie wycelowane w męża zdaje się zdominowane przez myśl o kolejnym
porodzie. Zmęczona, przedwcześnie dojrzała kobieta, która stoi krok
od własnej śmierci.”
Tak księżna Urbino wyglądała w roku 1472. Był to ostatni rok
jej życia. Piero della Francesca, nadworny malarz Urbino, sportretował ją i księcia tworząc najsłynniejszy dyptyk świata – portret Montefeltrów na tle
pejzażu.
W tym samym roku powstał jeszcze jeden obraz tego malarza.
Kobieta na nim przedstawiona wygląda jak księżna, ale po retuszu, który
pozbawił ją zmęczenia, smutku i śladów przedwcześnie gasnącej urody. Jej
wysokie czoło jest gładkie, długi wyrazisty nos jakby delikatniejszy, oczy,
choć także pozbawione rzęs, to łagodniejsze, owal twarzy bardziej pulchny.
Malarz zdejmuje w tym wizerunku księżnej ciężar jej dziewięciu trudnych
porodów. Pozbawia ją bolesnej emocji i poczucia winy, że jeszcze nie urodziła
syna. Robi tak dlatego, że właśnie upragniony męski potomek przyszedł na świat.
Jednak księżna, mimo łagodniejszej urody i oddechu głębokiej ulgi, który mogła
wreszcie wziąć, nie wydaje się szczęśliwa. Co więcej, wygląda jakby była
nieobecna. Złożone do modlitwy ręce, skierowane w stronę swoich kolan oczy. Milcząca, niemal posągowa młodość księżnej zawiera się w znieruchomieniu twarzy
i sylwetki. Tak nie wygląda matka, która cieszy się, że powiła syna. Tak
wygląda kobieta, która zamarła w bezruchu. Spoglądam na jej kolana. Leży na
nich niemowlę. Właściwie wygląda tak, jakby miało za chwilę spaść z tych kolan,
przez nikogo nie podtrzymywane. Postawa matki wyraża dystans, jakby mówiła
„Urodziłam syna. Teraz muszę go zostawić. Zaopiekujcie się nim, bo
moja rola dobiegła końca”. Księżna umarła w wyniku tego porodu dając swojemu
mężowi to, czego od niej oczekiwał. To dlatego wygląda na tym obrazie jak
zawieszona między życiem, a śmiercią.
Jak Maryja, która dała Bogu to, czego od niej oczekiwał. Jej rola
skończyła się wraz z narodzinami Jezusa… Wrócę jednak do obrazu.
Sam Montefeltro klęczy u stóp Maryi/Batysty, składa ręce w modlitwie
i zdaje się dziękować za skarb, którym został obdarzony. Ma na sobie swoją najlepszą
zbroję i jest pełen gotowości do roli władcy, który może zacząć wychowywać swojego
następcę. Zupełnie jak Bóg, który może już kierować swoim ziemskim
wysłannikiem.
- Ależ to bluźnierstwo – słyszę głos historyka sztuki.
- Co jest bluźnierstwem?
- Batysta nie mogła pozować do wizerunku Maryi.
- Oczywiście, że nie mogła, bo już nie żyła.
- Ten obraz przedstawia Maryję w otoczeniu świętych,
siedzącą w ołtarzu z symbolem życia i płodności nad ich głowami – głos
specjalisty od sztuki nabiera pewności siebie.
- Chodzi o jajo, które zwisa z baldachimu w absydzie?
- To strusie jajo ma ważną wymowę symboliczną – mówi
historyk.
- Tak, tak płodność, życie i tym podobne znaczenia, którymi
karmi się historia sztuki wskazując na całą masę symboli. Właściwie to na
większości obrazów jest jakiś symbol płodności.
- Co Pan zatem proponuje?
- Proponuję zajrzeć w kontekst osobisty Montefeltrów.
- To znaczy?
- Strusie jajo ma drugą stronę medalu.
- Mianowicie…
- Porzucenie.
- Nie rozumiem.
- Strusie słyną z tego, że znoszą największe jaja, ale
także z tego, że nie wysiadują ich. Struś zakopuje zniesione przez siebie jajo w
piasku i zostawia na „pastwę losu”, a ściślej na działanie promieni
słonecznych. Słowem, porzuca swoje potomstwo.
- Co to ma wspólnego z tym obrazem?
- Może nic, ale w psychologii śmierć traktuje się jako
formę porzucenia. Gdy matka dziecka umiera, to porzuca je. Batysta umierając
porzuciła swojego syna, swoje wcześniejsze dzieci i swojego męża. Dla kondycji
psychicznej rodziny Montefeltrów oraz jej dalszego funkcjonowania, nie ma
znaczenia, czy Batysta umarła podczas porodu, czy w wyniku zapalenia płuc po
porodzie. Strusie jajo może być zakamuflowanym komunikatem na ten temat. Ściślej,
na temat tego jak czują się ci, którzy zostali przy życiu. A to, że wg.
historyków sztuki Piero namalował niemowlę tak „niezgrabnie” i „dziwnie
osuwające się z kolan matki”, może być w gruncie rzeczy podkreśleniem faktu, że
fizyczny kontakt matki z dzieckiem, także się zakończył.
- Przecież to zaznaczenie faktu przynależności Jezusa do
Boga i roli Maryi jako wykonawczyni woli boskiej. Dzieciątko, które powiła ma
wyższe cele do osiągnięcia.
- Zatem kontekst religijny idealnie współpracuje w tym
obrazie z kontekstem osobistym Montefeltra. A zwrócili historycy uwagę na
dywanik pod stopami Maryi/Batysty? – pytam zaciekawiony.
- Czerwony.
- A coś więcej?
- Czerwień to…
- Nie, proszę nie mówić o symbolice czerwieni, bo ona jest
oczywista. Mam na myśli wzór geometryczny na dywaniku. Czy historycy zauważyli,
że to wzór tzw. octagramu, czyli gwiazdy ośmioramiennej? Ta złożona jest z dwóch
kwadratów.
- Cyfra osiem w chrześcijaństwie to świat pozaziemski,
zmartwychwstanie.
- To także pokuta, żałoba, śmierć. Poza tym następca tronu Urbino
był dziewiąty, a wcześniej Batysta urodziła osiem córek.
- I co z tego?
- To też porzucone przez matkę dzieci, ich także dotyczy
żałoba.
- Gdyby w tym obrazie był obecny kontekst osobisty, jak Pan
sugeruje, to byłby jakiś dodatkowy symbol na to wskazujący – taki prosto od
Montefeltra.
- Może jest.
- A gdzie? – pyta historyk sztuki.
- A nad głowami.
- Tam jest jajo. Już o nim mówiliśmy.
- Owszem. Strusie jajo zwisające z baldachimu w kształcie muszli. A czy ta kombinacja coś historykom przypomina?
- To rzadko używany w malarstwie symbol.
- A jakby tak przekroczyć trochę granice malarstwa i wejść w rejony heraldyczne, to okaże się, że zadziwiające podobieństwo tej konstrukcji znajdziemy w herbie Montefeltrów.
- A jakie to ma znaczenie?
- Może żadne, a może takie, że człowiek jest tylko człowiekiem, gdy przeżywa emocje a
nie świętym, który dba o poprawność symboliczną w treściach religijnych.
Montefeltro przeżywał własną tragedię, którą mógł mieć potrzebę wyrazić rękami
swojego najlepszego malarza. Czyż dwór w Urbino nie był najbardziej światłym
dworem ówczesnej Europy.
- Co Pan chce przez to powiedzieć?
- To, że Montefeltro nie zlecał obrazów dla historii
sztuki.
Mediolan jesienią ma szczególną aurę. Jest w niej wciąż
ciepłe i pełne głębi słoneczne światło, a jednocześnie mnóstwo zagubionych,
szukających swojego miejsca ludzi. Wśród nich, w jednej z sal Pinakoteki Brery,
porzucony przez małżonkę wdowiec - książę Urbino. To ciekawe, że ten obraz
zawędrował właśnie do Mediolanu. Kilka ulic od zamku Sforzów, w którym
dzieciństwo spędziła Batysta.
P.S. Chętnych poznania bliżej historii małżeństwa książęcej
pary, a także tragicznych losów ich jedynego syna Guidobaldo zapraszam do
wcześniejszych opowieści Mojego Muzeum.
P.S. Patronem artykułu jest portal:
4 komentarze:
Piero della Francesca był fanatykiem geometrii czysta matematyka widoczna jest w "Biczowaniu Chrystusa"jest tutaj wszędzie cyfra 8.(osiem figur,osiem płyt w każdej kwaterze posadzki,osiem bordowych pasm,ośmoramienne gwiazdy wokół Chrystusa)Tutaj zaprezentował swą geometryczną maestrię najbardziej brawurowo.Zostawił też dzieła matematyczne np."Pięć równych kształtów".Obok malarstwa matematyka a sciśle geometria była jego ulubioną dziedziną wiedzy.Natomiast Madonny które malował wszystkie są do siebie podobne i z Ołtarza Montefeltrów,i z Monterchi i Madonna di Senigallia są posągowe,silne ,patrzą jakby były ślepe i maja w sobie "egipski cieżar"jak napisał Malraux.
Moje Muzeum lubi przekraczanie granic do tego stopnia, że cieszy się za każdym razem, gdy pojawia się głos z samego środka obszaru wyraźnie ograniczonego przez dotychczasowe interpretacje :-)
Nie tylko madonny z różnych obrazów Piera są do siebie podobne. Nawet w tym obrazie jest uderzające podobieństwo madonny i kilku innych postaci, które stoją za nią. Nic w tym nadzwyczajnego, bo w renesansie powszechne było nauczyć się malować jak najlepiej jeden model twarzy i powielać go w różnych konfiguracjach i "oprawie"... Robili tak niemal wszyscy malarze i z czysto praktycznych względów.
Rzecz w tym, że dla Piera jedną z twarzy, którą najlepiej nauczył się malować, była twarz Batysty...
:-)
I chociaż nie o specyfice oraz indywidualnym idiomie malarskim Piera jest ta opowieść, to bez wątpienia zaznacza się on wyraźnie także i w tym obrazie...
Jestem zafascynowana tak wnikliwą i mądrą analizą tych wspaniałych obrazów! Trafiłam tu przypadkiem, ale z pewnością przeczytam wszystko "od deski do deski". Sama długo mieszkałam w okolicy Mediolanu i starałam się wykorzystać ten czas żeby zobaczyć jak najwięcej z tego, co ma on do zaoferowania. Moją pasją było nie tylko zwiedzanie muzeów, willi i kościołów, lecz również wędrówki po górach i różnych lombardzkich "zaściankach" gdzie z zachwytem odkrywałam różne mało znane skarby włoskiej kultury. Powstał z tego (i powstaje nadal) blog, gdzie opisuję moje "bliskie spotkania". Wspaniałym przeżyciem było dla minie zetknięcie ze sztuką, której przejawem są kompleksy zwane Sacro Monte, gdzie do dziś można podziwiać dzieła znanych lombardzkich malarzy,architektów i rzeźbiarzy. Niestety, jestem osobą bardzo emocjonalną i analizowanie moich odczuć z tym związanych jest dla mnie dość trudne, więc tym bardziej podziwiam kunszt autora! Mam nadzieję, że znajdzie Pan czas aby pisać dalej, pozdrawiam serdecznie, Elżbieta.
P.S.W Brera zdarzyło mi się rozpłakać serdecznie na widok "Martwego Chrystusa" Mantegny i długo nie mogłam się uspokoić, więc płakałam otwarcie udając, że oczy mi łzawią z powodu kataru...
Ponownie zawitałam w progi Twojego Muzeum Danielu. Lubię czytać Twoje analizy i delektować się widokiem dzieł sztuki, jakie można u Ciebie znaleźć. Pozdrawiam serdecznie :)
Prześlij komentarz