poniedziałek, 30 lipca 2012

Sekrety podpisane Goya, czyli trójkąt miłosny z Mają...

Miejsce akcji: Museo del Prado, Madryt, Hiszpania
Czas: przełom XVIII/XIX w.
Autor: Francisco Jose de Goya y Lucientes
Tytuł: "Maja naga", "Maja ubrana", "Portret hrabiny de Chinchon"

Maja to nie Maja…

Rzadko wskazuje się na tę różnicę. Maja na obrazie Goi to nie jest kobieta o imieniu Maja. Nie wiadomo jak miała na imię, ani kim naprawdę była, choć są przesłanki do jej zidentyfikowania. O tym za chwilę. Zacznijmy jednak od tego, że Maja z obrazu Goi to przedstawicielka warstwy społecznej zwanej majos. O mężczyźnie mówiło się majo, a o kobiecie maja. Zrozumienie kim byli majos lub po polsku majowie hiszpańscy wymaga nakreślenia kontekstu, z którego się wyłonili.


A wyłonili się jako opozycja do innej grupy społecznej zwanej petimetres z mężczyzną petimetrem i kobietą petimetrą. Petimetres czy bardziej po polsku – petimetrzy lub petimetrowie byli Hiszpanami, którzy naśladowali Francuzów. Wypomadowane włosy, blada cera, afektowany język oraz sposób bycia i nieodzowne gadżety na francuską tamtejszą modłę. Zatem petimetrowie piją aromatyczną mokkę w filiżance z chińskiej porcelany, noszą ubrania z materiałów tkanych w Lyonie i czytają książki oprawiane wyłącznie w Paryżu. Otaczają się wonnymi esencjami, konfiturami, likierami, popijają, sączą, próbują, kosztują, ale nigdy nie jedzą. Mają więc idealną szczupłą sylwetkę, lekkość kroku i nienaganny wygląd. Przed każdym wyjściem obowiązkowe dwie godziny przed lustrem. Wszystko w świecie petimetra i petimetry było nadzwyczajne, np. papier był „utkaną materią lnu”, a pióro – „pędzlem z orlą duszą”. Mieli ci francuscy wielbiciele na tyle hiszpańskości, by nie udawać Francuzów, ale na ich modłę funkcjonować. To różnica. Nie mieli jednak na tyle hiszpańskiej bezpretensjonalności, by eksponować swoje naturalne walory. Kwestią czasu więc było powstanie nowej warstwy społecznej, która byłaby opozycyjna wobec francuskiego naśladownictwa.


Majo i maja byli zatem przedstawicielami ludu hiszpańskiego, który pielęgnował najgłębsze hiszpańskie cechy temperamentalne i tradycję. To nie byli prostacy, bo ich urodzenie było odpowiednikiem polskiego szlachectwa. Majos byli hiszpańscy na wskroś. Nie mieli aspiracji arystokratycznych, bo urodzenie nie wystarczało, ale nie mieli też ochoty nikogo naśladować. Peitmetr postrzegał majo jako prostaka, ale ten odwdzięczał się przedrzeźnianiem zniewieściałych cech. Majo nosił się zatem jak mężczyzna – obcisłe spodnie do kolan, pończochy, szarfy, wyszywane kurtki z galonami. Pozostałością do naszych czasów ich ubioru jest strój torreadora. Majo pozował na twardy okaz męski, któremu nie da się mydlić oczu. Jego towarzyszką była maja, której cechy mocnej, myślącej i radzącej sobie w trudach codzienności podkreślała burza swobodnie opadających na ramiona poskręcanych w loki włosów. Złośliwi twierdzili, że maja nie czesze się wcale, bo jej włosy są w ciągłym nieładzie. Wiatr je układa tak, jak życie losy każdego z nas. Maja nosiła wolne od francuskich konstrukcji, swobodnie otulające nogi spódnice i przykryte chustą ramiona. Maja była seksowana i dostępna, choć pełna godności i ceniąca siebie samą. Majos urządzali sobie pikniki pod miastem, jedli do syta i nazywali rzeczy po imieniu.


Na majów stylizowali się arystokraci. Jedna z najsławniejszych postaci tamtego czasu – księżna Alba nosiła się jak maja i tak kazała się portretować. Sama rodzina królewska lubiła pozować w strojach majów i pokazywać się w nich ludowi. Nawet Goya uważał ten styl za jedyny słuszny dla siebie samego. Można powiedzieć, że na przełomie XVIII/XIX w. wyglądać jak majo lub maja było największym krzykiem mody.
Zatem w Muzeum Prado leżą tuż obok siebie namalowane przez Goyę dwie maje. Jedna w najlepszej wersji swojego ubioru, druga w najlepszej wersji swoich włosów łonowych. Jest to bowiem pierwsze w historii malarstwa hiszpańskiego, a niektórzy twierdzą, że nawet zachodniego takie przedstawienie kobiety.
Kim była? Dlaczego leży zalotnie wyciągnięta na płótnach mistrza? Co łączy ją z największymi postaciami tamtych czasów? Postanowiłem zajrzeć do muzealnej sali i podsłuchać jej myśli. Oto co szepcze jedna z najsławniejszych mieszkanek Muzeum Prado w Madrycie.





Spotkanie w cztery pary oczu.

Przedzieram się przez główną galerię na pierwszym piętrze. Mijam salę 32, gdzie na straży swoich tajemnic stoi cała rodzina królewska. Karol IV i jego żona Maria Luisa jakby mówili swoimi spojrzeniami „i tak nie rozwikłasz tej zagadki”. Kłaniam się. Zza ich pleców dyskretnie wychyla się Goya i wskazuje ruchem głowy zaciemnione sale. W nich wiszą sekrety podpisane jego nazwiskiem. Po prawej stronie książę Osuny ze swoją rodziną szeleści zapraszająco sukienkami córek. Przyjmę to zaproszenie innym razem. Podążam za tłumem w lewo, do sali 36. Gwar mieszaniny języków. Jedna strażniczka, która co chwilę robi głośne „szszszszszszszszsz”, by uspokoić podnieconych gości. 

Mijam siedzącą dumnie hrabinę de Chinchon. Przyciąga mnie jak magnes niedbałym spojrzeniem.
- Niech Pan ją omija z daleka – mówi do mnie egzaltowanym tonem. – Nie jest warta tylu słów.
- A spojrzenia – pytam – czy jest warta tylu spojrzeń?
- A niech Pan idzie, może rozróżni Pan kłamstwo od prawdy płynące z jej ust. Ja nie rozróżniam.
- Skrzywdziła cię hrabino, wiem.
- Poczuję się urażona, jeśli nie wycofa Pan tych słów.
- Wycofuję.
Zdawało mi się, że usłyszałem uderzenie jej sukni o nerwowo przekładaną nogę. Jest wyniosła i delikatna jednocześnie. Żona przedzielona od kochanki swojego męża ledwie jedną ścianą. Nic dziwnego, że siedzi odwrócona do drzwi tak, jakby miała zaraz wyjść. Nie potrafię opuścić jej bez przyzwolenia. Ma w sobie arystokratyczną godność i piękno, które utrwalił Goya.

- Wiem, że zatrzymuję Pana. Źle się jednak czuję w tym miejscu. Siedzę tu jak za karę. Już tyle lat. Królowa wydała mnie za tego mężczyznę nie licząc się zupełnie z moimi uczuciami. Kto dzisiaj pamięta o moim bólu. Tłumy nie zwracają na mnie uwagi. Podążają bezmyślnie do tej kobiety. Bezwstydnica. Rozbiera się na zawołanie. Niech Pan idzie. Tylko niech Pan nic nie mówi o tym, że ją w tej rozmowie wspomniałam. W gruncie rzeczy, to nie mam do niej żalu. Uwolniła mnie od obowiązku małżeńskiego. Więcej nie powiem. Nie wypada mi. No niech Pan idzie. Ci majowie zawsze dużo mówili. Niech się Pan tylko nie przestraszy jej prostego języka.
- Kłaniam się hrabino.



Ależ rwetes. W Sali 36 odbywają się istne wyścigi. Kto komu szybciej przed nos wskoczy. Takimi zajęczymi ruchami rozgadane towarzystwo dopada dwa sąsiadujące ze sobą obrazy. Leżą obie zadowolone i zachęcające. Z lewej naga, z prawej ubrana. Głowa rzeczywiście bez szyi. Jakby domalowana do istniejącego już ciała.
- Hej malutka, nie pozwalaj sobie za dużo – słyszę jakby wprost do mojego ucha. Zauważam nastolatkę, która podtyka telefon komórkowy pod samo łono nagiej Mai.

- Widzi Pan jaka bezczelna. Gdybym nie była tak popularna, to nawet nie wiedziałabym co to jest.
Już chcę odpowiedzieć, ale zanim otwieram usta słyszę jak poruszona Maja krzyczy na całą salę: 
- Tereeeeesaaaaaa, Tereeeesaaaaa, zabierz ode mnie te zboczone współczesne stworzenia. Tereeessaaaa.
Mija sekunda i po całej sali roznosi się krzyk strażniczki:
- Robienie zdjęć zabronione, Seniorita. Senioritaa odejdzie od obrazu. Odejść od obrazu. Odejść wszyscy od obrazu. Natychmiast odejść.
- Gdyby nie Teresa, to już dawno byłabym pokaleczona – mówi Maja.
Jestem oniemiały i ściśnięty nachalnym tłumem gapiów, a przecież przyszedłem zapytać o tyle rzeczy.
- No byłam jego kochanką przez trzydzieści lat, a co. Opłacało się, bo w końcu hrabina odpuściła i umarła. Mogłam wreszcie zostać żoną mojego Godoya.
- Nawet, gdy już nie był premierem.
- Nawet, gdy już był kompletnie przegranym człowiekiem i na wygnaniu. Nie miało to dla mnie znaczenia. Kochałam go.
- Czyją ma Pani głowę? – pytam zaciekawiony brakiem szyi. – Przecież widać wyraźnie, że jest domalowana.
- A wyobraża Pan sobie, że w sypialni premiera wisi zamówiony przez niego portret własnej kochanki, którą rozpoznaje żona? Nie znała przecież mojego ciała. Jedynie twarz mogła jej powiedzieć, że to ja. Trzeba było jakoś zakamuflować.



Przemknęło mi przez myśl, że żonę zbyt często uważa się za mniej rozgarniętą, niż jest. Zwłaszcza, gdy się ją zdradza.

- Niech Pan nie osądza tak łatwo. Ja słyszę również pańskie myśli. Wiem, że hrabina zatrzymała Pana po drodze do mnie. Każdemu stara się uprzykrzyć mój wizerunek. Godoy też nie chciał tego małżeństwa. Męczyliśmy się okrutnie wszyscy troje. Tylko królowa była zadowolona. Głupie, brzydkie babsko. Nie miała szans u premiera, więc dała mu piękną, ale oziębłą hrabinę.

- Więc jednak jesteś Pepitą.
- A myślisz słodziutki, że dlaczego jeszcze dotąd władze Prado nie zrobiły rentgenogramu?
Poczułem zdumienie, że Maja/Pepita zna takie słowo.
- Co się tak dziwisz. Przecież trzeba iść z duchem czasu. Wiesz ilu rzeczy ja się tutaj dowiaduję na swój temat i o nowych technikach badania obrazów.
- To dlaczego jeszcze nie zrobili Pani tego rentgenogramu? Dziwne podejście, jak na takie Muzeum.
- A zrobili, powiem Panu w zaufaniu, tylko wyniki trzymają w tajemnicy. Nie chcą obalić tych sensacyjek z księżną Albą w roli głównej. Zawsze lepiej bilety się sprzedają. Tak jak z tą mleczarką z Boerdaux piętro niżej. Wszyscy tutaj wiedzą, że Goya jej nie namalował. Wszyscy z wyjątkiem zwiedzających. Ma taką popularność, że nikt nie chce ryzykować prawdą o niej.
- Jaka jest prawda o Mai?
- Teresssaaaaaa, Tereeeesssaaa, błagam zabierz tego sapiącego świra od moich piersi! – rozległ się nagle krzyk wystraszonej, ale hardej Mai/Pepity.
Jednocześnie z tym krzykiem poczułem jak czyjeś ręce bezpardonowo spychają mnie na bok. Omal się nie przewróciłem. Przed moimi oczami wyrosła wybotoksowana Amerykanka obwieszona złotymi łańcuchami, jak raperka i całkowicie zasłoniła płótno natapirowanymi włosami.
- I’m sorry, I’m sorrryyy – krzyknęła donośnie w takt własnych sztucznych zębów. Nie dała nikomu przejść.
Usłyszałem nagle dźwięk liry. Cóż to za instrument. Spojrzałem w prawo za jego melodią. Zauważyłem Maję ubraną. Uśmiechnęła się:
- Niech pan idzie do księżniczki Osuny. Ona taka samotna. Niech Pan idzie.

Poszedłem z postanowieniem, że do Mai/Pepity jeszcze wrócę.


P.S. A co na to wszystko sam premier - sprawca sekretnego trójkąta. Trzeba by go odwiedzić w Królewskiej Akademii Sztuk Pięknych San Fernando, bo tam uciekł od rozemocjonowanych kobiet. Sam także jest pędzlem Goi położony, a życie miał bardzo bogate w nadzwyczajne wprost zakręty. To już jednak historia wymagająca osobnego miejsca.


Wizyta zrealizowana w ramach projektu "Lato 2012 w Madrycie".

Patronem artykułu jest portal:




P.S. Zbiory prac Goi w Prado można zobaczyć tutaj.

7 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Ten artykuł jest dla mnie odkrywczy po wielokroć. Lubię obrazy Goi z tego okresu. Sama także rozmawiam z obrazami, tzn. wsłuchuję się w ich treść. Pan ma wiedzę, którą potrafi się Pan bawić. Zainspirowały mnie Pańskie refleksje. Poszperam w biografiach tych ludzi. Gratuluję i dziękuję. Będę zaglądać regularnie.
Anita S.

basia pisze...

Sposób, w jaki przedstawiasz spotkania z postaciami z obrazów za każdym razem jest dla mnie bardzo intrygujący Danielu. Mało tego czytając odbieram zapis emocjonalnie. I tym razem moje spojrzenie na prezentowane w Twoim Muzeum obrazy zostało wzbogacone odbiorem emocji, jakie musiały nosić w sobie te kobiety. Dzięki informacjom przedstawionym przez Ciebie moja rozbudzona wyobraźnia robi swoje i widzę o wiele więcej niżby to miało miejsce bez Twojego opisu. Lubię podziwiać i zastanawiać się nad wyrazem tego, co znajduje się na płótnie, ale brak mi wiedzy dotyczącej przyczyn i okoliczności, w jakich obrazy zostały namalowane. Tym bardziej możliwość zapoznania się z informacjami na ten temat w tym, stworzonym przez Ciebie miejscu Danielu dostarcza mi za każdym razem innych wrażeń i odczuć w odbiorze prezentowanych dzieł.
Dziękuje i pozdrawiam :)

Daniel Jerzy Żyżniewski pisze...

Pani Anito, cała przyjemność po mojej stronie. Dziękuję i cieszę się, że znalazła Pani inspirację w moich przemyśleniach. Witam w progach Mojego Muzeum i zapraszam do pozostałych wędrówek muzealnych :-)

Daniel Jerzy Żyżniewski pisze...

Basiu, bardzo lubię Twoje obszerne komentarze i regularne wizyty w Moim Muzeum. Cieszy mnie, że dostrzegasz moje intencje zawarte w tych muzealnych wędrówkach. Intencje zbudowania treści emocjonalnej obrazu. Intencje wykreowania (przynajmniej częściowego) interakcji mogącej się kryć w płótnie... Informacja o tym, czy te intencje są chociaż trochę czytelne jest dla mnie motywująca.
serdeczności:-)

basia pisze...

Miło mi z tego powodu Danielu :)
Zawsze zaglądam tutaj z zaciekawieniem i opuszczam tę stronę wzbogacona o nowe dla mnie informacje i swoistego rodzaju wewnętrzną przygodę z emocjami zapisanymi na płótnie. Bardzo mi odpowiada sposób, w jaki prowadzisz to Muzeum. Jak dla mnie świetna forma przekazu, który oczywiście odbieram na swój sposób. Z całą pewnością pozytywny.
Pozdrawiam

Anonimowy pisze...

Zawsze myślałam, że Maja to imię wymyślone przez Goję dla swojej modelki. Ciekawa historia. Nie wiedziałam też, że ten akt, to pierwszy taki akt w malarstwie zachodnim. Pamiętam, że Velazquez namalował wcześniej akt kobiecy. Fajny pomysł na przedstawianie obrazów. Jest w tym Pana Muzeum co oglądać. Serdecznie pozdrawiam :-)
Anna

Daniel Jerzy Żyżniewski pisze...

Dziękuję Pani Anno :-)
Proszę być stałym gościem Mojego Muzeum, skoro znalazła tu Pani coś dla siebie.
Obraz Velazqueza o którym Pani wspomina to "Wenus z lustrem". Obraz namalowany dużo wcześniej, niż "Maja naga". Oba obrazy były własnością wspomnianego w mojej opowieści "bohatera" miłosnego trójkąta, czyli Godoya. O obrazie Goi mówi się, że jest to pierwsze w w malarstwie hiszpańskim przedstawienie kobiety nagiej, która pokazuje włosy łonowe...
Obraz Velazqueza, to akt kobiety odwróconej do widza tyłem. Można go oglądać w Londynie w National Gallery.
z pozdrowieniem