sobota, 5 listopada 2011

Czy można wybrać reakcję na śmierć...?

Miejsce akcji: Włochy, Mediolan, Pinacoteca di Brera, sala VI
Czas: 1460 lub 1468 - 1470 r.
Autor: Giovanni Bellini
Tytuł: Pieta





Wzrok przyciąga centralnie usytuowana postać Jezusa. Stoi z przechyloną na prawo głową, zamkniętymi oczami i rozchylonymi ustami. Na głowie ma cierniową koronę. Na jego ciele widoczna jest rana pod prawą piersią zadana włócznią i na dłoniach rany po gwoździach. Bladość skóry, cienie pod oczami i rany kontrastują z dużym spokojem na twarzy. 










Pozycja pionowa i wyraźnie zarysowane mięśnie ramion i torsu kontrastują z kolei z faktycznym stanem. Mężczyzna bowiem jest martwy, choć rozpoznajemy to dopiero po odnajdywanych na ciele znakach okrutnej męki, której doświadczył. Nawet napięcie mięśni szyi odpowiada napięciu człowieka żyjącego. W przedstawieniu tej sylwetki pełni ono rolę potęgującą wrażenie życia w martwym ciele. Lewa ręka nie opada bezwładnie, ale delikatnie opiera się zgiętymi palcami o kamienną krawędź jakiejś konstrukcji. Tylko dzięki naszej wiedzy możemy wnioskować, że kamienna krawędź u dołu obrazu to sarkofag, do którego zostanie złożone ciało.  Ręka jest zmęczona, pozbawiona sił, ale nie można powiedzieć o niej ciężka, trupia. Jezus wygląda tak, jakby dawał nadzieję, że przeżył zadany mu ból fizyczny. 

To zapowiedź późniejszych wydarzeń.


W tym przedstawieniu postaci spotykają się ze sobą życie i śmierć. Jak w każdym z nas. Można powiedzieć, że każdy z nas żyjąc nosi w sobie śmierć, bo kiedyś na pewno umrze. Każdy człowiek wie, że kiedyś umrze. To świadomość, którą jak dotąd posiada jedynie człowiek. Na obrazie Belliniego martwe ciało nosi w sobie życie. Tyle, że w tradycji chrześcijańskiej chodzi o życie, które dopiero nastąpi, a nie o życie, które minęło. Nikomu w historii malarstwa nie udało się przedstawić tej dychotomii tak wyraziście i subtelnie jednocześnie. Patrząc na obraz w pierwszej chwili powinniśmy mieć wątpliwości co do śmierci Jezusa. Choć jest to najważniejsze przesłanie obrazu, to nie jedyne. Dalsza historia rozgrywa się bowiem po prawej i po lewej stronie ciała…




















„Stoi matka obolała, łzy pod krzyżem przepłakała, gdy na krzyżu syn jej mrze.
Jakże w duszy jest strapiona, zasmucona, zachmurzona, aż ją poprzeszywał dreszcz. […]”

(Stabat Mater dolorosa iuxta Crocem lacrimosa, dum pendebat filius. Cuius animam gementem, contristatam et dolentem, pertransivit gladius.)


Jest smutek, zachmurzenie, strapienie, być może i dreszcz. Gdzie są jednak łzy? Dlaczego matka zamordowanego syna nie płacze? Czy tłumi płacz, czy nie wzbiera on w niej w ogóle? Historia płaczu matki Jezusa ma własną pozycję w chrześcijańskim świecie. W ewangelii bowiem jest jedynie mały fragment dotyczący Maryi pod krzyżem: „stantem lego, flentem non lego”, co można przetłumaczyć jako: „wybrała stanie, wybrała nie-płakanie”. Dlaczego kobieta, która widzi śmierć swojego syna wybiera nie-płakanie…? Czy w obliczu śmierci najbliższej osoby można w ogóle wybrać jak zareagować? W średniowieczu w kulturach ludowych zadawano sobie podobne pytania i nie umiano na nie odpowiedzieć. Dlatego stworzono, a potem włączono do łacińskiej sekwencji mszy Siedmiu Boleści Maryi pieśń Stabat Mater. Ludziom (tak wiernym jak i części kleryków) trudno było zaakceptować fakt, że Maryja nie płacze w obliczu tak wielkiej tragedii osobistej.

Hymny średniowieczne o męce pańskiej przedstawiały Maryję jako heroiczną: „nie krzyczała, nie rwała paznokciami włosów: w cichości potrafiła cierpieć jeszcze głębiej, zaś jej heroizm był silniejszy od jej bólu”. Podkreślano, że nie płakała, choć „duch z niej uszedł, jej oblicze i ciało całe pokrył śmiertelny pot”.

Przedstawianie Maryi płaczącej, okazującej swoje cierpienie stało się popularne wśród artystów i ludu. To prostym ludziom Maryja płacząca była bliższa i prawdziwsza w swoim cierpieniu. Dzięki jej płaczowi ludziom w średniowieczu łatwiej było rozumieć wartości, jakie niosła ze sobą historia życia Jezusa. U Belliniego jednak Maryja nie płacze i stoi - zgodnie z ewangeliczną wersją. Przez całe średniowiecze, ale także później te dwie wersje na temat żałobnej reakcji Maryi ścierały się ze sobą. Myśliciele, uczeni, wykształceni klerycy wybierali kontrolę emocji, tłumienie płaczu jako podkreślenie ważności i wielkości wynikających z bycia Matką bożą. Okazywanie emocji kłóciło się z wizerunkiem niepokalanej. Twierdzono, że dziewica musi być „zawsze wyciszoną panią wszelkich namiętności”.

W XVII wieku byli tacy, którzy twierdzili, że słowa Stabat Mater obrażają Świętą Dziewicę, bo pokazują ją w cierpieniu, złamaną bólem, zalaną łzami. Tymczasem nie okazywała żadnej słabości na widok śmierci Zbawiciela, bo wiedziała, że syn cierpi po to, by zbawić ludzkość. Śmierć jej syna była bowiem konieczna do odkupienia i zbawienia świata. U Belliniego Maryja nie płacze, powstrzymuje emocje właśnie z tego powodu. Więcej, przyglądając się wyrazowi jej twarzy rozpoznaje się subtelny przekaz, myśl towarzyszącą jej spojrzeniu, w której zawierają się słowa ulgi. Jakby mówiła, że już po wszystkim, teraz tylko najlepsze przed nami lub wreszcie skończyło się twoje/nasze cierpienie.

Jest między nimi dwojgiem ciekawa symbioza. Już na poziomie podobieństwa rysów twarzy można zauważyć dużą łączność między matką a synem. Bellini wykorzystał często stosowaną w malarstwie praktykę powielania twarzy. Gdy malarz doszedł do pewnej doskonałości w przedstawianiu określonych rysów (oczy, kości policzkowe, łuki brwiowe, zarys żuchwy), to trzymał się nabytej umiejętności i przedstawiając na jednym obrazie kilka postaci dawał im tę samą twarz, zmieniał jedynie oprawę, by uwypuklić cechy męskie lub kobiece. 

Przyglądając się twarzom Maryi i Jezusa widać identycznie wykrojone usta, oczy, owal. Jedynie nos Jezusa jest bardziej wydatny, a zarost dodaje żuchwie ostrzejszego charakteru. Dla opowiadanej na tym obrazie emocjonalnej relacji między matką a synem ten techniczny zabieg jest szczególnie ważny, bo potęguje symbiotyczną więź obojga. Maryja sama w sobie jest przeciwieństwem uzupełniającym swojego syna. Jest żywa, ubrana niemal jak zakonnica, w purpurze, ma otwarte oczy. W zestawieniu z nagim, bladym, ale pełnym emocji, martwym synem stanowi przekaz o życiu i śmierci, które są ze sobą nierozerwalne.

W religii Maryja uległa presji roli jaką narzuciło jej wykształcone społeczeństwo – stłumiła emocje, choć psychologicznie rzecz ujmując nie musi to dowodzić jej nadzwyczajnej siły, bo może być wyrazem szoku, którego doznała widząc na własne oczy cierpienie, o którym wcześniej jedynie była uprzedzana. Widzieć a słyszeć, że coś się zobaczy, to dwie różne rzeczy. Maryja mogła nie płakać właśnie dlatego, że była człowiekiem z krwi i kości, kobietą, na której oczach mordowano syna, a ona sama tkwiła w ogromnej bezradności i bezsilności wobec scenariusza, który dopóki był opowieścią, dopóty można było mieć zwykłą ludzką nadzieję (chociaż minimalną), że w swoim najokrutniejszym wymiarze nie dojdzie do skutku.

Presja religijnych myślicieli przypomina też trochę dawne pogańskie rytuały składania człowieka w ofierze. W niektórych kulturach żywiono przekonanie, że obłaskawienie bóstwa może nastąpić dopiero w wyniku dania czegoś w zamian. Dlatego prośbom, modlitwom o lepsze plony, zatrzymanie klęski głodu itp. towarzyszyły rytuały składania zwierząt a także człowieka w ofierze. Ofiara stawała się odkupicielem udręczonego ludu tyle, że często sama o tym nie decydowała. W oczekiwaniu, by Maryja nie płakała zawiera się echo presji pogańskich kapłanów, by pokornie oddać ofiarę. W tym jednak przypadku ofiara sama poczuła się wybrana i przygotowała do śmierci za innych.

Jednak człowiek, któremu ta idea była obca widział po prostu ból, cierpienie matki, której jedyny syn umierał. Każdy rodzic pragnie przeżyć swoje dziecko. To wbrew naturze, by dziecko umierało przed swoim rodzicem.


I jest jeszcze św. Jan, który, choć wspólnie z Maryją podtrzymuje trupa, to już głowę i twarz zwraca na zewnątrz. Zdjęta przerażeniem twarz i oczy świdrujące w przestrzeń, jakby szukające pomocy, a może zaprzeczenia, że to, co przed chwilą człowiek zrobił człowiekowi nie stało się naprawdę. I znowu kontrast, tym razem między powagą wyrazu twarzy a fryzurą, która jest zaskakująca, mało męska, śmieszna wręcz ze współczesnej perspektywy. Trudno wyeliminować z pola uwagi te loki i nie zastanawiać się dlaczego Bellini je namalował. Może to także wyraz bardzo ludzkiego wymiaru tej historii. Śmierć bowiem nie zastanawia się nad tym jak ktoś wygląda. Nawet Bellini, choć w sposób niedościgniony, zawarł w swoim dziele wieloznaczną i nadnaturalną wymowę śmierci Jezusa, to nie przekroczył granicy, której człowiek przekroczyć nie potrafi. Tą granicą jest jego własne człowieczeństwo, a dowodem na nie jest przeżywana więź emocjonalna. Emocje nawet jeśli są pod ścisłą kontrolą lub presją otoczenia albo zahamowane reakcją szoku, to zawsze czają się pod skórą.

c.d.n.






P.S. Każde zdjęcie można kliknąć, by zobaczyć je w powiększeniu.
P.S. Artykuł powstał w ramach projektu "Jesień 2011 w Moim Muzeum" (patrz zakładka "najbliższe projekty" i "współpraca")

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jestem pod tak dużym wrażeniem tego obrazu i równie dużym wrażeniem interpretacji, że brakuje mi słów na określenie swoich odczuć. Refleksje do jakich mnie Pan skłonił tym dziełem sztuki są dla mnie bardzo ważne, dziękuję
Anna S.

Anonimowy pisze...

Rewelacyjny tekst - jakbym czytał Herberta. Z wielką klasą, kulturą słowa. W szranki z "Barbarzyńcą w ogrodzie" drogi Panie czas stanąć:-)
pozdrawiam
Stanisław T.

Anonimowy pisze...

I studied this painting in my art history. A very complex piece to interpret. The image to me is of three males, even though one is represented as Christs mother. I had great difficulty in understanding the true inspiration, meaning or expression of the artist on this piece. Therefore the only answer I can give you in respect to your question on 'no tears' is because I do not believe the artist was representing Christ's mother. One might suggest the artist was trying to convey a meaning that would not be instantly recognisable to the viewer, for what ever reason. This is only my interpritation and I cannot backup my statement. Thanks for shareing this wonderful piece.

Gary Constantine, UK

Anonimowy pisze...

Zgadzam się - najwyższy czas w szeregi literatów wstąpić!
z uszanowaniem
Jan P.

Anonimowy pisze...

Szczerze mówiac , ten wzrok jest przynajmniej dwuznaczny , w taki sposób patrzy sie nie na ofiare zabojstwa , lecz na ofiare pozadania , ale kazdy ma swoje przemyslenia na ten temat.