sobota, 30 lipca 2011

Caravaggio i pierś Neapolitanki

Miejsce akcji: Włochy, Neapol, kościół Pio Monte Della Misericordia, Via dei Tribunali 253 
Czas: 1606 r.
Autor: Michelangelo Merisi da Caravaggio
Tytuł: "Le Sette Opere della Misericordia" (Siedem uczynków miłosierdzia)




Na pierwszym planie gąszcz postaci. Naliczyć ich można szesnaście. Biorąc jednak pod uwagę, że to ulica Neapolu może tych ludzi być więcej. Można wyobrazić sobie, że za rogiem więzienia, za plecami diakona trzymającego w ręku pochodnię otworzyłaby się perspektywa uliczki wypełnionej ludźmi po brzegi. Ta uliczka byłaby natomiast poprzecinana kolejnymi uliczkami, które rozpychałyby się natarczywie wszędobylskim tłumem. Zostańmy jednak przy tym co widoczne, bo wystarczająco absorbuje i oddaje charakter życia w najbardziej miejskim mieście świata. O istocie miejskości nie decyduje bowiem monumentalna, wypieszczona, idealnie wytyczona panorama architektoniczna. Miejskość tworzą różniące się od siebie i przenikające się nawzajem warstwy mieszkańców. Każda z tych warstw tworzy własny świat, w którym styl i warunki życia determinują architekturę, ubiór, sposób bycia, codzienne rytuały.



Arystokracja wznosi pałace, żyje polityką, poezją, muzyką, sztuką. Kupcy budują kamienice, podróżują, bogacą się. Lud zajmuje parterowe mieszkania, zakłada nowe targi, prowadzi oberże. Misjonarze przejmują rząd dusz, budują kościoły, klasztory, przytułki, szpitale. Wszyscy jednak chodzą tymi samymi ulicami, mijają się nawzajem, wchodzą w nieuniknione interakcje. Potrącają się bezustannie, napadają na siebie nawzajem, okradają się, zabijają. Tworzą bractwa, stowarzyszenia, uprawiają miłość. Każdy chce przeżyć i żyć. Każdy chce być. I choć w XVI wieku istniał zakaz budowania domów poza murami miejskimi, i z każdym rokiem było coraz ciaśniej i coraz więcej ludzi, to Neapol żył. Tętnił życiem tak intensywnie, że każda uliczka i każdy jej róg szykował nowe doznania dla przechodnia.

Do miasta nieustannie napływały rzesze cierpiących głód i brak pracy wieśniaków. Było ich tak wielu, że tworzyli wszędzie widoczną warstwę biedoty. Budowali kolonie lepianek i skleconych byle jak domostw tworząc nieprzeniknione labirynty wąskich uliczek. Przy końcu słynnej Via Toledo, gdzie były koszary hiszpańskiej piechoty, wokół wielkiego placu targowego powstawało mrowisko biedoty. Dodatkowo w roku 1606 panowała jeszcze straszna klęska głodu. Chleb był racjonowany, owoce opodatkowane. Magiczne myślenie i uciekanie w rytuały religijne przybierały na sile. Czczenie relikwi i cudownych obrazów było na porządku dziennym. Madonna stała się jedyną nadzieją ciemiężonej biedoty. Kult Madonny Różańcowej, Madonny Miłosierdzia i Madonny Wspomożycielki cierpiących w czyśćcu dusz rozkwitał w najlepsze. 

Ten narożnik i zaułek jednocześnie tworzą budynki więzienia i oberży. Są tak wysokie, że nawet za dnia do uliczki dociera mało światła. W tym wąskim przejściu miesza się ze sobą kilka światów, kilka sytuacji, wiele emocji. Najmniej rozświetlona część obrazu to budynek oberży, na tle którego istne kłębowisko postaci. Dwaj nadzy mężczyźni leżący na ziemi, to schorowani żebracy, nad których głowami dominuje sylwetka młodego bogacza w kapeluszu z piórami i w ciepłym, aksamitnym płaszczu. Ten płaszcz rozcina on na pół, by przyodziać nagich biedaków.

Pielgrzymów jest trzech. Jeden z nich jest tak schowany za sylwetką pierwszego, że na wysokości kapelusza z piórami wystaje tylko jego ucho. Przed nim stoi gruby oberżysta, który zaprasza pielgrzymów do środka. Za nim jakiś robotnik gasi zachłannie pragnienie. Dalej już tylko ciemność oberży. Światło daje dopiero pochodnia w ręku diakona, który spełnia obowiązek pochowania zmarłego. Stopy trupa jeszcze nie zniknęły w kolejnej przepełnionej tłumem uliczce, a już uwagę przykuwa postać kobiety, której pierś ssie starzec.

Ona ma na imię Pera on Kimon. W pierwszej chwili można odnieść wrażenie, że w tym chaosie brutalnego ulicznego życia jest także miejsce na chwilę przyjemności; że ssąc tak zachłannie pierś młodej kobiety starzec doznaje ostatniej rozkoszy. Jego głowa wychyliła się z pomiędzy krat więziennego okna, by jeszcze choć raz w życiu dotknąć symbolu kobiecego piękna. Mylne to jednak wrażenie, które może odnieść każdy, kto zabłąkał się w ten neapolitański zaułek. Warto przyjrzeć się bliżej głowie mężczyzny, bo na jego brodzie można dostrzec wyraźne krople białej cieczy. 

Pera i Kimon to córka i ojciec, a pierś, którą tak łapczywie więzień ssie jest wypełniona życiodajnym mlekiem. Na twarzy Pery można dostrzec duży niepokój, nawet strach. Boi się, że ktoś ją nakryje, choć podaje ojcu własną pierś w tłumie ludzi, wprost z ulicy. Kobieta spełnia kolejny dobry uczynek, bo karmi głodnego. Jej ojciec został bowiem skazany na dożywocie, a w tamtych czasach oznaczało to śmierć głodową. Pera ma pokarm w piersiach. Może to oznaczać tylko jedno, sama dopiero co urodziła dziecko. Od pokarmu jednej kobiety zależy zatem życie dwóch istot.



Pera i Kimon to bohaterowie rzymskiej legendy i książki Waleriusza Maksymusa „O czci córki wobec ojca”. Pochodnia w ręku diakona za plecami Pery oświetla jej gest wobec ojca tak intensywnie, że ta para przykuwa uwagę najbardziej. Wszystko inne, co dzieje się na tej ulicy przestaje mieć tak duże znaczenie, jak to, żeby głodnego nakarmić. Pierś Neapolitanki staje się symbolem pokarmu, symbolem życia, ale również przejścia przez życie ku śmierci. Człowiek przychodzący na świat rozpoczyna swą wędrówkę przez życie i podąża ku śmierci właśnie. Starość często pozbawia człowieka wielu sprawności. Człowiek na starość może stać się ponownie bezradny, jak wtedy, gdy był dzieckiem. Nie przeżyje bez czyjejś pomocy.  Kimon zamknięty w więzieniu pokazuje, że ciało samo jest jak więzienie, bo wciąż potrzebuje pokarmu, by żyć. Dopiero śmierć wyzwolić może ludzką duszę z udręki cielesności.

Pokrewieństwo Pery i Kimona także ma znaczenie symboliczne. Oddanie części siebie na pokarm dla własnego ojca można uznać za przejaw wyjątkowo silnej miłości do bliźniego. Córka jest gotowa dzielić się sobą, by ojciec żył jak najdłużej, nawet w więzieniu. W ten sposób najbardziej oświetlonym przez pochodnię gestem staje się miłość. W pełnym zgiełku, brudu i nieprzewidywalności życiu neapolitańskiej ulicy pulsuje pełna miłości pierś kobiety karmiącej wygłodniałego ojca.

Ulica zatem wypełniona jest uczynkami miłosierdzia. Nagich i chorych żebraków ktoś przyodziewa i pociesza. Zbłąkanych pielgrzymów ktoś zaprasza. Spragnionego robotnika ktoś poi wodą. Uwięzionego ktoś odwiedza i głodnego karmi. Tych sześć uczynków miłosiernych wg. ewangelii św. Mateusza jest warunkiem zbawienia.

W neapolitańskim zaułku pojawia się jeszcze siódmy uczynek, którym jest chowanie zmarłego. Konieczny dodatek w tamtych czasach, bo porzuconych na ulicach trupów była masa, a zajmować się nimi nikt nie chciał. I nad wszystkimi tymi scenami unosi się jeszcze Madonna z dzieciątkiem w asyście dwóch aniołów. Ci dopiero zabłąkali się w swojej podróży, skoro tak nisko zajrzeli między brudne, ciasne neapolitańskie zaułki. Gdyby nie światło pochodni, mieliby pewnie trudność w dostrzeżeniu tych wszystkich ulicznych bohaterów codzienności. I pewnie nawet stojąc między nimi nie mogłaby ta madonna liczyć na bycie zauważoną, bo każde z nich jest bardzo zajęte realizowaniem swojego celu. Nikt bowiem nie patrzy w górę. Miłosierdzie jest przecież gestem ludzkim. A Pera z rzymskiej legendy nawet z neapolitańską piersią sama może być madonną wśród ziemskich zamętów.


Pozowali do obrazu Ci, których Caravaggio z tych zaułków wyłowił. Siedem uczynków miłosierdzia jest najbardziej niezwykłym i zatłoczonym obrazem malarza. Tak, jak Neapol był i dla wielu wciąż jest najbardziej niesamowitym z miast.


I współcześnie Via Dei Tribunali, przy której stoi kościół Pio Monte Della Misericordia z obrazem Caravaggia w ołtarzu jest zatłoczona, ciemna, wypełniona przenikającym się, zróżnicowanym, pulsującym życiem. Do kościoła wchodzi się wprost z ulicy. Budynek jest mały i okrągły. Obraz Caravaggia wisi w ołtarzu absorbując sobą z każdego miejsca. Z ulicy w ulicę, można powiedzieć, bo w tym kościele ta ulica ma ciąg dalszy właśnie w obrazie Caravaggia. Jest tak samo ciemna i wymaga ostrożności podczas przezierania się przez jej zakamarki. Lepiej zanim się w nią wejdzie trochę o niej wiedzieć, by nie umknęło, to co w niej najbardziej schowane. Nie ma wytchnienia w Neapolu. A Madonny fruwają tuż nad głowami przechodniów i podglądają ich uczynki.





Każde zdjęcie w tym artykule można kliknąć, by uzyskać jego powiększenie.
Zapraszam także do polubienia strony Mojego Muzeum na Facebooku oraz subskrypcji kanału Moje Muzeum na YouTube.

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Doskonałe ujęcie tematu. Niesamowity klimat tej opowieści. Ten obraz Caravaggia jest niezwykły i jakże trudny w kontemplacji, a także omówieniu. Gratuluję Panu tej opowieści, bo dotychczas mało przeze mnie rozumiane dzieło stało się czytelne i jeszcze bardziej magnetyczne... Dziękuję i będę regularnie tu zaglądać. Bogumiła P.

guciamal pisze...

Długo czekałam na kolejną wizytę w twoim muzeum, ale było warto. Nie znałam tego obrazu Caravaggia i bez twojego opisu zapewne nie zrozumiałabym go. Malujesz słowami tak barwną opowieść, że bez trudu przenoszę się do XVI wiecznego Neapolu zaludnionego gęsto mieszkańcami, pełnego zgiełku, gdzie dzieje się opowieść. A to, że obraz znajduje się w kościele tylko pobudza moją wyobraźnię. Uważam, że odbiór dzieła w takim miejscu ma swoisty klimat i wywołuje zupełnie inne doznania. Przychodzi się dla niego jedynego, wzrok nie biega od obrazu do obrazu (jak to ma miejsce w muzeach i na wystawach) a ja nie czuję rozterki i smutku, że moja percepcja postrzegania jest tak ograniczona.

Anonimowy pisze...

Czułem się jakbym rzeczywiście podglądał tych ludzi. Niesamowicie wciągające. Świetnie zaprezentowane. Odkrył Pan przede mną nowy świat opowieścią o tym obrazie. Pozdrawiam i czekam na kolejne historie, Janusz

Anonimowy pisze...

Wspaniały to opis dzieła. Od kilku miesięcy usiłuję z dostępnych przewodników uzyskać dokładniejsze informacje na temat poszczególnych zabytków w Neapolu, bez większych sukcesów. Wybieram się tam z przyjaciółmi w czerwcu. Gapienie się we Włoszech jest cudne ale dobrze byłoby jeszcze wiedzieć o co chodzi. Dziękuję i pozdrawiam. Jolanta jolsztef@interia.pl

Anonimowy pisze...

Jeszcze raz gratuluję ogromnej fascynacji tym niezwykłym obrazem. Byliśmy tam i dzięki opisowi, który został przez Pana wyczarowany wszystko było oczywiste. Pozdrawiam i dziękuję.