środa, 18 maja 2011

Smutna historia jedynego syna Montefeltrów


Miejsca akcji:
1. Hiszpania, Madryt, Museo Thyssen - Bornemisza
Autor: Piero della Francesca

2. Włochy, Toskania, Florencja, Galeria Uffizi, sale ósma i dwudziesta szósta
Autorzy: Rafael i Piero della Francesca

3. Włochy, Toskania, Urbino, Zamek książąt Urbino
Autor: Pedro  Berruguete



Będzie o czterech obrazach. Z nich bowiem wyłania się ciąg dalszy historii Montefeltrów. Spacerując kiedyś w październikowe przedpołudnie korytarzami muzeum Thyssen-Bornemisza w Madrycie natknąłem się, zupełnie przypadkiem, na samotnie patrzącego w dal dzieciaka. Wisi bez towarzystwa, na wąskim fragmencie ściany między framugą drzwi i okna. Patrzy na wszystkich, którzy przechodzą przez owe drzwi. Do oglądających zwrócony jest lewym profilem. Zupełnie jak niegdyś jego ojciec, Federico, choć twarz tego dziecka nie jest oszpecona. Mało kto zresztą go ogląda. Obraz jest niewielki, bo ma może niecałe 20 na 30 cm. Autorem portretu także jest Piero della Francesca. Mało kto wie, że na tym portrecie malarz utrwalił jedynego, wyczekiwanego przez trzynaście lat małżeństwa syna Batysty i Federica Montefeltrów – bohaterów najsłynniejszego dyptyku świata.








Miał na imię Guidobaldo. Na portrecie Piera della Francesci ma jedenaście lat i doświadczenie w pozowaniu artystom, bo już jako ośmiolatek wystąpił u boku ojca na obrazie namalowanym przez Hiszpana Pedro Berruguete. Zahipnotyzował mnie na parę minut. Chociaż na pierwszy rzut oka nie ma w jego sylwetce nic szczególnego. Na czarnym tle wyróżnia się głęboki karmin jego szaty i złocista jasność włosów. Jakby symboliczne połączenie w jednym cech matki i ojca utrwalonych w dyptyku sprzed jedenastu lat. Tam wszak jego matka jasna od blond włosów, a ojciec silny i władczy od głębokiej czerwieni swoich szat.

Siły kobiecości i męskości rodziców manifestują się w tym portrecie małego Guidobaldo. Tę mieszankę potęguje dodatkowo wzór na rękawie szaty tego dziecka. Jest to bowiem prawie taki sam wzór, jaki na rękawie swojej sukni ma jego matka Batysta w dyptyku z Urbino. Zupełnie jakby malarz nie mógł uwolnić się od wspomnienia cierpiącej Batysty widząc wielkie do niej podobieństwo u jej syna. Zatem na rękaw można spojrzeć jak na wspomnienie matki. Kolorem ubrania natomiast malarz nawiązuje do pozycji ojca, którą Guido dziedziczył.

Ten jedyny syn książęcej pary, okupiony wieloma wcześniejszymi porodami i w końcu śmiercią matki, zdaje się nosić w sobie smutek. Od dawna w psychologii wiadomo, że śmierć matki w najwcześniejszym dzieciństwie może być dla przyszłej konstrukcji osobowości dziecka fatalna w skutkach. Guidobaldo nie znał swojej matki. Miał za to osiem sióstr i ojca, który był tak zaawansowany wiekiem, że mógłby być jego dziadkiem. Duża presja spoczywała na tym dziecku, bo był jedynym dziedzicem jednego z najważniejszych wówczas księstw włoskich.

Na portrecie Piera della Francesci włosy Guidobaldo są przycięte jak hełm, który i tak włożył na głowę klika lat później, bo ojciec zrobił z niego kondotiera. Spod tej fryzury wyłania się młodziutka buzia. Nie naznaczona czasem, ale już poważna, dumna, smutna, niemal kamienna. Gdzie spontaniczność wczesnego nastolatka? Gdzie energia rozwijającego się życia? Guidobaldo nie jest radosnym dzieckiem. Jest obciążony emocjonalnie i jak możemy stwierdzić  w naszych czasach, także genetycznie. O tym jednak za chwilę.

Póki co dzieciak wisi sam kompletnie jak palec w tym Madrycie i tylko może przywoływać do towarzystwa ducha owego Pedro Berruguete, który dwa lata jako hiszpański malarz - podróżnik spędził na dworze Montefeltrów.

Drugiego znajomego malarza, który klika lat później stworzył najbardziej niesamowity portret Guidobaldo nie może już chłopak przywołać, bo ten od dawna w rzymskim Panteonie pochowany. Tym malarzem był Rafael. Wielki mistrz renesansu namalował Guidobaldo, gdy ten był już dorosły i żonaty. Oglądałem ten obraz w Galerii Uffizi we Florencji. Wisi w sali dwudziestej szóstej.

Jest w tym portrecie coś zatrważającego. Młodzieniec jest bardzo podobny do swojej matki. Pociągła, blada twarz zdaje się przerysowana i nie mieć nic wspólnego z Montefeltrami. Nawet urody Sforzów nie można w nim odnaleźć, choć krew tego rodu także w nim płynie. Duże, niemal wyłupiaste oczy, jakby odziedziczone po ojcu. Długi nos po matce i bladość wynikająca z bardzo przykrej choroby spotęgowana dodatkowo czernią stroju. Połączenie cech obojga rodziców wydaje się tutaj jeszcze silniejsze. Nawet kolor włosów księcia jest efektem mieszaniny czerni i blondu rodziców. Twarz księcia natomiast jest niemal transparentna pod pędzlem Rafeala. Stałem przed tym portretem i zastanawiałem się nad życiem Guida, bo oprócz tego, że był półsierotą pod kuratelą władczego i silnego ojca, to cierpiał na bardzo przykrą chorobę.

Pelagra, bo o niej mowa, to choroba skóry i śluzówki wynikająca z niedoboru niacyny. Potocznie zwana rumieniem lombardzkim, bo w Lombardii chorowało na nią najwięcej osób. Objawy tej choroby są bardzo przykre, bo obejmują zmiany skórne na odsłoniętych partiach ciała prowadzące do pękających i sączących wydzieliny ciała pęcherzy. Ponadto rany na śluzówce jamy ustnej, biegunki, brak koordynacji ruchowej i najcięższy w skutkach objaw, bo związany z uszkodzeniem układu nerwowego – otępienie. Guidobaldo cierpiał zatem nie tylko z powodu braku matki, ale również fizycznie.

Gdy miał siedemnaście lat dano mu za żonę Elisabett Gonzagę. Jej portret także namalował Rafael. Oba obrazy są w zupełnie innym tonie niż portrety sprzed lat, które namalował Piero Della Francesca. U Rafaela książęca para wyłania się z czerni szat i ultramaryny pejzażu. Warto zwrócić uwagę na to, że za księciem pejzaż jest widoczny przez okno ciemnego pomieszczenia. Cierpiąc na pelagrę nie można bowiem narażać się na działanie promieni słonecznych. Tym portretem Rafael jakby podkreślał dramatyczny wymiar choroby księcia. Portret księżnej natomiast jest na tle pejzażu, który zajmuje już całą powierzchnię za jej plecami. Była bowiem wolna od ograniczenia związanego z koniecznością chowania się w ciemnościach. Była jednak także wierna małżonkowi w jego trudach, bo jej bladość i smutek też otacza czerń sukni i stonowane barwy owego pejzażu.

Organizm Guidobaldo był tak zmęczony, że nie był on zdolny do współżycia i spłodzenia potomka. Chciał nawet rozwieść się z żoną, by uwolnić ją od życia z cierpiącym, bezpłodnym mężczyzną. Kochała go jednak zbyt mocno, by pozwolić na rozwód. Zdecydowali zatem, że adoptują syna jednej z sióstr Guidobaldo – Francesco Maria della Roverę.

Za czasów Guidobaldo, tak jak za czasów jego ojca Federico księstwo Urbino słynęło na całą Europę z wysokiego poziomu edukacji i najwyższej elegancji swojego dworu. Mało kogo stać było na utrzymywanie tak wielkich malarzy jak Piero della Francesca i Rafael. Na dworze w Urbino naprawdę czciło się sztukę. Dzięki temu możemy prześledzić losy Batysty, Federica, ich syna Guidobaldo i jego żony Elisabett na kilku bardzo różniących się w swoim klimacie obrazach, które wyszły spod pędzla tych wielkich mistrzów.

U Piera della Francesci rodzice, a potem ich jedenastoletni syn są otoczeni harmonią i głębią żywych barw. U Rafaela dorosły Guidobaldo i jego żona są jakby częściowo w zaświatach, unieruchomieni we wzajemnym cierpieniu i miłości. Żyjący w ciemnościach pod gorącym słońcem Urbino. Jeszcze gdzieś po drodze przytrafił się ten hiszpański portrecista Berruguete, który miał chyba najwięcej szczęścia, bo utrwalił Guido w najwcześniejszym jego okresie. Ośmiolatek bowiem nie zdawał sobie jeszcze sprawy z tego, jak bolesne życie go czeka.

Guidobaldo zmarł umęczony fizycznie i w otępieniu jak starzec cierpiący na demencję, mając zaledwie trzydzieści sześć lat. W pewnym sensie powtórzył los przedwcześnie dojrzałej matki, która była fizycznie zbyt słaba, by podołać skutkom wielu porodów. Guido natomiast nie podołał ciężkiej chorobie. Francesco, czyli chłopak adoptowany i wychowany przez jedynego syna Montefeltrów objął po nim rządy. W ten sposób spełnił się największy lęk starego Federico Montefeltro o tym, że jego ród nie przetrwa.




/artykuł w wersji audiowizualnej z dodatkowym materiałem ilustracyjnym/

P.S. Każde z ilustrujących artykuł zdjęć można powiększyć przez kliknięcie i przyjrzeć mu się bliżej.

P.S. Wszystkie artykuły w wersji audio wzbogacone o dodatkowy materiał ilustracyjny można wysłuchać/obejrzeć w zakładce "video" lub klikając to zdanie


Moje Muzeum zaprasza do współudziału w najbliższym projekcie. Zostań patronem kolejnych opowieści (szczegóły tutaj).

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Jestem pod wielkim wrażeniem. Gratuluję. Znam ten dyptyk, ale o istnieniu Guidobaldo nie miałem pojęcia. Byłem w Uffizi, byłem u Thyssen-Bornemisza i żałuję, że nic o tych obrazach nie wiedziałem. Co za gust, co za wyczucie.
Pozdrawiam Pana
Jan B.

Anonimowy pisze...

Zgadzam się. Co za gust. Również gratuluję. Piękna, choć smutna ta historia. Kontemplowałam z wielka przyjemnością i obrazy i tekst. Będę regularnie zaglądać.
pozdrowienia
Anna M.

Anonimowy pisze...

Z niecierpliwością czekam na kolejną historię. Wszystkiego dobrego!

Anonimowy pisze...

Twarz dorosłego już Guidobaldo, te wszystkie twarze- wielka niemoc zaklęta w wielkim heroizmie. Nie znam się na sztuce ale odczuwalny jest tak wielki ból, że gdyby nie unoszące się scalającą mgiełką uczucia wyższe jakie łączyły postaci nie dałabym rady więcej ich oglądać. I faktycznie znieczulające już widoczne strudzeniem otępienie.
Lecz dla malarzy oklaski!
Cóż...i z takich barw składa się zycie.
Pozdrawiam .

Anonimowy pisze...

świetne, wciągające, kształcące... wszystkie te twarze są niesamowite, charakterystyczne, pełne wyrazu;tekst rewelacyjny,
dołączam do grona stałych czytelników:-)
Magda R.