Miejsce akcji: Hiszpania, Madryt, Museo del Prado
Czas: 1498 r.
Autor: Albrecht Durer
Tytuł: "Autoportret w stroju wenecjanina", "Adam i Ewa"
Budda przestrzega mężczyzn:
„Lepiej już wam, głupcy, włożyć ten wasz męski narząd do paszczy strasznego, jadowitego węża, niż zadawać go kobiecie. […] albo węża czarnego […] Lepiej już wam włożyć ten wasz narząd w płonące żarem palenisko, niż zadawać go kobiecie.”
Jak odnieść tę wskazówkę do naszych czasów, w których w ofercie zabawek seksualnych można znaleźć wibrator dla mężczyzn w kolorze czarno – białym o nazwie Cobra Libre Fun Factory. Czy to dowód na pokonanie problemu, czy na potrzebę silniejszych doznań psychoerotycznych.
Starożytny mit o meduzie, w którym na widok jej wężowych loków wokół głowy patrzący zamieniał się w kamień, Zygmunt Freud traktował jako metaforę wszelkich męskich lęków w kontakcie z kobietą. Wizerunek głowy meduzy był dla psychoanalityka symbolem owłosionego matczynego sromu. Zatem był to przemieszczany na ten wizerunek kompleks Edypa. Meduza to matka i kobieta jednocześnie, a jej wężowa głowa vel owłosiony srom to kazirodcza pokusa. Okazuje się, że Freud i Budda mieli coś wspólnego.
Lęk przed wchłonięciem czy odcięciem, słowem kastracyjne paniczne drżenie w obawie przed każdym następnym włożeniem istnieje od początku świata. Adam i Ewa są tego najlepszym przykładem.
Nawet, gdy już wiadomo, że uda się wyjąć w całości, że owy męski narząd wraca do właściciela, to nic nie zmieni faktu, że nasienie zostało. (Z wyjątkiem sytuacji, w których mamy do czynienia z wtórnym problemem pod postacią zaburzeń wytrysku.) Podstępna, wysysająca życiodajne soki kobieta zabrała źródło siły i mocy męskiej.
Wszak i współcześnie bezdyskusyjnym jest fakt, że kobieta po jednym stosunku może mieć następny, a po następnym, jeszcze jeden. Jej energia rośnie w erotycznym zespoleniu. W przeciwieństwie do mężczyzny, którego siły opadają wraz z każdym kolejnym wytryskiem. Wie to każdy, kto pozostaje seksualnie aktywny i zorientowany hetero bądź biseksualnie.
Wiedzą to także mizoginiści. Z tego powodu wycofują się z życia seksualnego z kobietą (o ile do niego doszło) pozwalając rozrastać się do niebotycznych rozmiarów różnym lękom na tym podłożu. A to kastracyjnym, a to przed zakażeniem w myśl wiary w niebezpieczną florę bakteryjną kobiecej waginy. Nie wspomnę o lęku przed śmiertelną mocą krwi menstruacyjnej. Towarzyszą temu także lęki o własną strukturę psychiczną, bo przed zawładnięciem, przed roztopieniem się męskiego ego w trującej naturze niewieściej. Dużo tego uzbierało się przez tysiące lat.
W całej Melanezji, a zwłaszcza w Papui Nowej Gwinei, w obu Amerykach, i w Europie – wszędzie w jakiejś postaci ta ambiwalencja seksualna przetacza się przez historię ludzkości. Także, a może przede wszystkim, metaforyzowana przez różne religie. Męska potrzeba kobiety przemieszana z lękiem przed unicestwieniem. Mało kto decyduje się, jak św. Hieronim, uciec definitywnie, wycofać się z kontaktu ze światem, by stłumić swoją seksualną bojaźliwą naturę - chyba, że w inny, równoległy świat.
- Dlaczego Pan rozmyśla o tych wszystkich rzeczach patrząc na mnie? Przecież ukrywam swoją naturę dość skrupulatnie.
- Panie Durer, Pan pokazuje jedno, a ja widzę drugie.
- Czyżby moja staranność nie wystarczała Panu?
- Ona mi imponuje, Mistrzu. Nikt nie malował tak drobiazgowo własnej urody, jak Pan. I to w całej historii ludzkiego wizerunku. Nie zmienia to faktu, że każdy ma własną maskę, którą wystawia na świat zewnętrzny.
- Zasłynąłem z piękna własnego wizerunku. Cóż to ma za znaczenie, czy maska czy nie?
- Każdy maskę swoją tka z materii, która jest mu najbliższa, Panie Durer.
- Załóżmy, że przyznam się Panu do pewnych rzeczy.
- Taaak…?
- Czy ujmie to Pan po ludzku, czy sensacyjnie?
- Boi się Pan oceny? Pięćset lat od Pańskiej śmierci jest Pan tak ugruntowany doskonałością i zachwytem w ludzkości, że tylko Pan zyska czyniąc się bardziej przyziemnym w oczach potomnych.
- Denerwuje mnie moje umiejscowienie w tym muzeum?
- A jednak zmienia Pan temat?
- Wprost przeciwnie. Proszę spojrzeć na te dwa moje płótna po mojej lewej stronie.
- To kolejne Pańskie arcydzieła - Adam i Ewa. To znaczy, Adam – Durer i Ewa. Doskonałe pod każdym względem.
- Skąd Pan wie, że to ja. Nikomu o tym nie mówiłem.
- Gdy zestawiłem Pańskie auto-akty w rysunkach z tym obrazem, to nie miałem wątpliwości, że portretował Pan własne ciało. Kogóż innego miałby Pan wziąć do takiej roli.
- Co złego jest w upodobaniu do własnego ciała?
- Zupełnie nic. W moich czasach psychologowie zastanawiają się nawet nad wprowadzeniem orientacji seksualnej zwanej: autoerotyczna. Nie wiem, czy Pan zasięgnął wiedzy w tym względzie, ale mamy już formalnie trzy orientacje seksualne, za chwilę będzie czwarta - aseksualna, a ta miałaby być piątą.
- Chce Pan powiedzieć, że ludzka seksualność jest złożona.
- Tak, Panie Durer. Nie ma się czego wstydzić. Umieć obcować ze sobą, to też sztuka. Od czegoś vel kogoś trzeba zacząć.
- Wie Pan, że Bellini, gdy byłem w Wenecji spytał mnie cóż to za nowoczesnego pędzla używam, by tak doskonale malować włosy. Był zaskoczony, gdy pokazałem mu swój pędzel i okazało się, że niczym nie różni się on od jego własnego.
- Zrozumiał wtedy, że to Pańskie dłonie?
- Wie Pan ile można zdziałać własnymi dłońmi.
- Wolę później o tym pomyśleć.
- W takim razie dlaczego nigdy nie miałem słabości do mojej żony, ba do kobiet i mężczyzn w ogóle.
- Słabość do samego siebie widocznie Panu wystarcza, mimo upływu czasu.
- Ja nie jestem aż takim mizoginistą, choć tę Ewę namalowałem na swoje udręczenie, bo tak blisko mnie ją umieścili. Kto mógł przewidzieć, że trafimy oboje do tego Madrytu. Wolałbym sam na siebie patrzeć jako Adam, niż jej kuszenie znosić.
- Powie Pan o tym coś więcej.
I tak rozbudował swoją refleksję o lękach przed wchłonięciem, że nie wypada mi tutaj wszystkiego przytaczać. Zdecydowanie jednak wypada mi podziwiać. Wzrokiem wodzić po każdym muśnięciu pędzla widocznym w lokach włosów, splocie tkaniny, wtulonych w siebie palcach dłoni, które trzymają się własnej sprawności. Ciekawe, że nawet rękawiczki na tym portrecie są jak druga skóra. Dla historyka sztuki to podkreślenie świadomości talentu malarskiego, techniki mistrza. Dla mnie to potrzeba ukazania swojej urody w najdrobniejszym calu i jednoczesne pragnienie chronienia jej przed jakimkolwiek naruszeniem.
Wyjątkowy człowiek, którego lęki uczyniły geniuszem autoportretu. Wyjątkowa uroda, której płeć byłaby nie do rozpoznania, gdyby zasłonić twarz. Wyjątkowe dłonie. Swoiste płciobójstwo mizoginisty rozkochanego we własnym wizerunku. To także przekroczona granica relacji z drugim człowiekiem, w której opowieść o sobie samym jest opowieścią dogłębnie szczerą, choć ukrytą pod maską doskonałości.
Nie dziwię się Durerowi, że mało mu wygodnie w tej sali, w której go ulokowano. To jedna z bocznych sal parterowych, do której wchodzi się z jednej strony, a wyjść można z trzech innych. Właściwie to przejście, a nie sala. Jakby Prado nie było stać na osobne pomieszczenie dla jednego z największych. Tłumy przewijają się przez tę salę. Żadnej tam intymności.
Wielu mija obojętnie mistrza Durera, bez świadomości jak wielkie dzieło ludzkie umknęło ich uwadze. Zupełnie, jakby Durer padł ofiarą siebie samego i jako Adam liściem osłonięty na wysokości łona w obecności tłumu przez samego siebie jedynie był podziwiany. A przecież jak powietrze potrzebne mu spojrzenia innych, tylko krępuje się mówić o tym wprost.
14 komentarzy:
Uwielbiam tego malarza zawsze i wszędzie. Zawsze czułam, że jego nieosiągalność ma jakieś podłoże... :-) lęk przed kobietami... - też mu go przypisywałam :-) Bardzo podoba mi się forma w jaką ujmuje Pan swoje refleksje z muzealnych spotkań. Lekkie jak piórko - głębokie jak ocean. Dziękuję i pozdrawiam :-)
Magdalena R.
Dziękuję Pani Magdaleno, że zawsze mogę liczyć na Pani odwiedziny i słowa. Kłaniam się :-)
Nie wiem Danielu, jak ty to robisz, że każdy twój tekst o sztuce jest tak ciekawy. I nawet, jeśli malarz, o którym piszesz nie należy do moich ulubieńców to czytam z zainteresowanie i chęcią pogłębienia wiedzy na jego temat. I przepraszam jeśli się powtarzam w komentarzu, ale jeśli nie ma się tak dogłębnej wiedzy na temat trzeba pisać troszkę obok.
Każdy znak Twojej obecności tutaj, Małgosiu jest dla mnie powodem do radości - nawet, gdy się powtarzasz :-) Podkreśla sens mojej pracy.
Cieszę się, że te teksty wnoszą coś dobrego i ciekawego w Twoje zainteresowania.
serdeczności :-)
Jestem, i mam nadzieję będę jeszcze długo twoim gościem, nawet, jeśli czasem nie skomentuję, bo wydaje mi się, że to co mogłabym napisać jest trywialne i nic nie wnoszące.
Po co tak siebie oceniać..., Małgosiu. Czasem powstrzymując się przed gestem, skazując go na niebyt pod wpływem własnego surowego spojrzenia możemy nie zauważyć, że ktoś na ten gest właśnie czekał...
Chyba każdy twórca coś o tym wie..., Ty, ja, Durer - wszyscy jesteśmy ludźmi :-)
Wizyta u Ciebie jest dla mnie zawsze po trochę wizytą na kozetce :) po której zawsze mam wrażenie, że jestem w lepszej formie. A tak nawiasem mówiąc spotkałam się z blogerkami podczas swoich wakacji i okazało się, iż każda z nas przychodząc na to spotkanie miała takie same obawy, czy nie rozczaruje swoich współtowarzyszek, bo każda z nas wydawał się drugiej mądrzejsza, bardziej doświadczona, lepiej pisząca. Czyli niemal każdy ma jakieś kompleksy.
Przypadek spowodował,że trafiłam własnie na tę stronę.Ciekawa,bo pokazuje Pana wrazliwość i zachwyty w uniesieniu przekazywane-chociaż wcale nie "wprost".Psychologia ze sztuką to chyba dobry koktajl;)
Patrzę własnie na dwa obrazy mojego przyjaciela,lubię to czytanie przez patrzenie na płótno.Mając taka pasję -pewnie jest Pan szczęśliwy?
Emilka
Dobrze, że są takie przypadki, Pani Emilio :-) Proszę zatem rozgościć się w Moim Muzeum, bo otwarte całą dobę :-)
Myślę, że w każdej pasji są chwile szczęścia przemieszane z innymi chwilami - jak to w życiu. Wiele dzieł powstało i powstaje z twórczej frustracji... Mieć pasję to dla mnie jedno, a żyć z tą pasją to drugie :-)
kłaniam się
Pisze Pan świetnie. Dzieło, które wpadnie pod Pańskie pióro tylko zyskuje. Przestaje mieć znaczenie czy lubi się ten obraz czy inny, bo każdy w Pańskim ujęciu zatrzymuje uwagę. To doskonały pomysł takie muzeum. Nie wiedziałem jak oglądać autoportrety tego malarza. To znaczy wiedziałem co doceniać, ale zachwycać się w typowym tego słowa znaczeniu... było mi trudno. Dzięki Pańskiemu ujęciu zyskałem ciekawy kontekst. Dziękuję. Z uszanowaniem,
Wiesław
Dziękuję Panie Wiesławie. Odkrywanie nowej perspektywy to jedno z moich ulubionych zajęć. Cieszy mnie, że może Pan skorzystać z tej odnalezionej w Moim Muzeum. Kłaniam się :-)
z przyjemnością znalazłam taki ciekawy komentarz na temat durera, w szczególności, że kilka miesięcy temu padłam pod jego czarem, a może wiele lat temu, kiedy byłam na wystawie jego prac w Katowicach.
Przeczytałam wszystko, co dało się o nim przeczytać, wraz z jego własnymi listami i zapiskami w staroniemieckim języku (!!) Zgadzam się, był nacystyczny, ten portret -jako Chrystus, ale jednoczesnie skromny w swojej pewności siebie, kiedy wysiadał ze statku w Niderlandach, przepuśił przed sobą wszystkich innych, nie uważał, że należy mu się pierwszeństwo.
Mimo jego narcyzmu, i tak się kocham w nim - czy to nie sukces ponadczasowy, 500 lat minęło i ktoś nadal kocha się w takim narcyzie hahaha
Zastanawiałam się, nad tym, czy o narcuxmie świadczy fakt, że rysował siebie, i że Adam ma jego (?) kształty. No czyjeś musiał mieć, siebie samego jako modela ma się niejako "pod ręką". Bardziej o narcyźmie świadczyć może fragment jego listu do wieloletniego przyjaciela, gdzie zarzuca mu duże powodzenie u kobiet z powodu urody, którą Bóg obdarzył go bardziej niż jego samego - znaczy Durera. Nie wiem, co jest tu bardziej próżne i niemęskie - ta analiza urody kolegi, czy też kokieteria tej wypowiedzi, która aż się prosi - zaprzecz... Może był po części homoseksualistą, ale nigdzie nie ma dowodów na trwalsze jego związki, czy to z kobietą, czy z meżczyzną. Żona była bardzjej jego menagerem i majordomusem niż miłością ( parę miesięcy po ślubie zostawił ją i pojechał w Alpy i do Wenecji). Ciekawe, czy był trudny na codzień... artyści często tak mają, narcyzi też;-)
Dziękuję Pani Margoked za pełne ciekawej treści komentarze. Cieszę się, że Durer jest Pani miłością. Ilekroć spotykam go na swojej drodze, to dochodzę do wniosku, że każde słowo w odniesieniu do jego osoby będzie niosło różnorodność znaczeń nawet, gdy zabrzmi jednoznacznie...
To o czym z pewnością świadczyć może dzieło każdego twórcy, to fakt, że twórca miał zdolność vel potrzebę tworzenia... Cała reszta zawsze będzie mniej lub bardziej uprawniona... - w zależności od tego na ile w sferze przypuszczeń, a na ile udowodniona. Natomiast refleksje odbiorcy pod wpływem dzieła... Sytuacja, gdy dzieło staje się pretekstem, wyzwolicielem zestawionych zaskakująco myśli - cóż, bez wątpienia to świadectwo i wartość wzajemnego kontaktu...
kłaniam się,
Prześlij komentarz