niedziela, 29 kwietnia 2012

Gdzie mój dom, gdzie mój los...


"Nie mam ojca, nie mam matki,
Mam w tym koszu swe manatki.
Gdzie mój dom, gdzie mój los,
Na ulicę czy na stos."
(D.Ż.)

Miejsce akcji: Galeria Borghese, Rzym, Lacjum, Italia
Czas: 1593 - 1594
Autor: Michelangelo Merisi da Caravaggio
Tytuł: "Chory Bachus" (Bacchino malato) i "Chłopiec z koszem owoców" (Ragazzo con canestro di frutta)










Jestem sam. Teraz choruję. Dokucza mi kaszel i gorączka, która przychodzi wieczorami. Straciłem przytomność, więc trafiłem do szpitala. Leżę wraz z kilkoma innymi chorymi na jednej sali. Mam czas na rozmyślania. Przypominają mi się chłopcy Giorgiona, których widziałem w Wenecji. Przychodzą do mnie w chwilach samotności. Takich jest więcej, zatem dość często. W szpitalu nikt mnie nie odwiedza. Czasami przyjdzie jakiś ksiądz dać ostatnie namaszczenie komuś, kto umiera obok. Starość, choroba, niesprawne ciało. Myślę o tym jak najmniej. Chłopcy Giorgiona ułatwiają mi przetrwanie. Pocieszają mnie trochę.



Przeczą otaczającej mnie rzeczywistości. Ktoś krzyczy z bólu, a oni uśmiechają się melancholijnie. Ktoś dusi się od swoich wydzielin, a oni patrzą spokojnie dając nadzieję. Ktoś wije się w konwulsjach, a oni zbroją swoje mięśnie. Czy moje mięśnie mogą się komuś spodobać? Czy moje ramiona są dość męskie... A może bardziej kobiece, tak jak u nich? Czy ja też potrzebuję zbroi, by ukryć swoje ciało? Mam czarne jak u kruka i kędzierzawe włosy, duże głęboko wnikające w duszę oczy, ale… jestem chory. Czy są owoce, które może zrywać ograniczony chorobą i bezdomnością człowiek…?  

Przyjechałem do Rzymu bez grosza przy duszy, bez jednej pomocnej dłoni. Nie wiem już czy moja bezdomność uczy mnie żyć czy umierać przedwcześnie....? Dzisiaj ten warsztat malarski, jutro inny. W jednym miejscu na podłodze pod stołem, w innym na dziurawym łóżku. Moje ciało układa się w zależności od niewygód. Byle jeść co było. Są tacy, co myślą, że  młodości wystarczy, gdy zrzuci się resztki z talerza. Nie wiem czy zechcą mnie z powrotem, gdy wyjdę ze szpitala. Powiedzą, że już się nie nadaję. Wyobrażam sobie to narzekanie: 
- Co ty namalujesz taki wątły. A kto i za co  cię odkarmi, żebyś nabrał sił.

Maluję w szpitalu. Siebie - innych chętnych nie ma. Właściwie to maluję swoją młodość, chociaż chora taka. Czy przez to jestem gorszy? Mogę namalować sobie cienie pod oczami, ale to nie zabierze głębi mojego spojrzenia. Mogę pokryć skórę bladością, ale nie zatracę przez to kształtu mięśni. Mogę wykrzywić usta w wymuszonym uśmiechu, ale oddam ich linię bez zarzutu. Mogę trzymać w dłoni tylko kiść winogron, ale to młoda dłoń. I połowę pleców odkryję, żeby zaznaczyć gładkość skóry. I bokiem się usadowię, żeby resztę tajemnicą pozostawić. Boże, mam dopiero dwadzieścia lat, a jestem tak zmęczony… Jeszcze nie zacząłem życia, a już trudno mi się nim cieszyć. Jeszcze kokardę z bawełnianej przepaski. Tak, zawiążę ją sobie z boku. Niech widzą, że jestem gotów do kogoś wiernie się przywiązać. Skoro nie dostrzegają w oczach… Wystarczy dać mi szansę… Mogę chorować, ale choroba nie zabierze mi nadziei…








- Basta, Minniti. Mówię do ciebie któryś raz, żebyś przestał wystawiać język.
- Lubię przekomarzać się z tobą. Odkąd wyzdrowiałeś trudno cię rozbawić – odpowiada zadziornie i uwodząco jednocześnie.
- Ja nigdy nie wyzdrowieję. Od bezdomności choruje się całe życie . Nawet, gdy już się ma dach nad głową - odpowiadam pesymistycznie. 

Niepotrzebnie kazałem mu rozchylić usta. Ciągle robi sobie żarty. Pozuje i przeszkadza. A to kosz za ciężki, a to zje któreś jabłko z wierzchu i trzeba potem szukać podobnego po całym targu. I jeszcze winogronami strzela mi pod oczy. Brudzi sobie przez to paskudnie palce i muszę tak kazać mu je trzymać, żeby były ukryte. I dmucha jeszcze swoim śmiechem prosto w liście. Szybko od tego więdną. Trzeba pędzlem nadążać. Można pomyśleć, że Minniti ma więcej szczęścia, niż rozumu. Tu zachichocze, tam spojrzy powłóczyście i już ma parę srebrników na życie. Mówi, że to dla nas, bo ja nigdy nie nauczę się uwodzić kogo trzeba.

– Michelangelo, ty jesteś "milanese". Ty nie umiesz. Ja jestem "siciliano", mnie częściej za głupka wezmą. Głupiemu i ładnemu chętniej się pomaga – powiedział któregoś razu.


Zawstydził mnie trafnością tego spostrzeżenia. Chcę mu dać trochę przyjemności. Chcę by był na tym portrecie ładny i myślący. Jego oczy łatwo się śmieją, ale to nie są oczy głupca. Rozchyla usta, obnaża ramiona, ale w oczach ma tęsknotę. Nie mówi zbyt wiele o tym, co myśli, ale ja wiem, że on tęskni do innego życia. 
- Chcę być tam, gdzie jeszcze nie byłem – powiedział mi kiedyś. 

Myślę, że Minniti tęskni do tego, czego jeszcze nie zaznał, ale wyobraża sobie, że zaznał…

Tak mało potrzeba, żeby uwierzyć w jego sprzedajną młodość… Tak trudno uwierzyć, że moja młodość jeszcze we mnie jest.

Mieszkamy razem, bo tak łatwiej. Pracujemy trochę w jednej, trochę w drugiej pracowni. Ciągłe udawanie zachwytu nad akademicką nieudolnością rzekomych „mistrzów”. Co za szmirę wciskają swoim klientom. Czego się od nich uczyć. Nudziarstwo i  bogaty kler. 
Chłopcy Giorgiona ciągle mnie odwiedzają, ale teraz już tylko w snach. W snach jeszcze jestem samotny. 
Minniti jest od tych Wenecjan prawdziwszy. Taki prosto z sycylijskiej drogi polnej. Wenecjanie jednak coś udają. Ubrani w pozy mają wyczyszczone paznokcie… Czy to życie czy jego brak…? Tam jest tylko kształt, zastygła myśl. Brakuje przepływu. Jest piękno pozy, ubrania i niewinności, w którą trudno wierzyć. A gdzie bezdomność; gdzie bezpańskość i prawda o ciele… Gdzie brud za paznokciami, rumiane policzki, słońce na piersi i skręcone od wiatru włosy. Wenecjanie są zbyt niezależni.
Mój Sycylijczyk niczego nie udaje. On szarga swoją niewinność i mówi o tym wprost. Chce do kogoś należeć, chce kogoś mieć.


Dostrzegł nas Scipione Borghese. Właściwie to przyłapał, gdy zaglądaliśmy przez szpary gęstego ogrodzenia od strony dzisiejszej Via Pinciana. Minniti spełnił marzenie swojej młodości o luksusie. Lubi boso chodzić po marmurach i przeglądać się w kryształowych lustrach. Lubi wybiegać przez otwarte szklane drzwi i przeganiać wystraszone pawie. Patrzę na niego od lat  ze swojej ściany. Dałem jego twarz kolejnym młodzieńcom z moich obrazów. Prosiłem też kardynała, by zatrzymał nasze młodości w tym pałacu. Nie rozdzielał ich, bo wzajemnie się uzupełniają.
Czasami wyjeżdżamy osobno na jakąś wystawę. Trzymamy się jednak razem. Należymy do siebie. No i mamy dokąd wracać. Minniti ciągle ściska w rękach ten kosz owoców. Mówię do niego:
 – Mamy gdzie mieszkać, z kim rozmawiać, co jeść. Mamy piękny ogród wokół naszej willi… Zostaw już ten kosz. To nasze uwodzenie jest nikomu niepotrzebne. Ponad pięćset lat upłynęło. Od dawna już żyjemy tylko w tych płótnach.
- Trzeba mieć co dać. Nawet, gdy młodość przeminie – odpowiada i wystawia mi żartobliwie język.
I tak już zostaniemy. Podobni i różni. Dwie uzupełniające się młodości…


P.S. Wizyta zrealizowana w ramach projektu "Wiosna 2012 w Moim Muzeum - Pod kopułami Rzymu i Florencji".

9 komentarzy:

basia pisze...

Wstąpiłam do Twojego Muzeum Danielu na chwilę. Zatrzymałam się w nim na dłużej, ponieważ w zapisanych słowach odnalazłam emocje i poczułam, że pod ich wpływem i we mnie się one pojawiły... Obrazy są przekazem. Słowa będące interpretacją obrazów mogą ten przekaz pogłębić i rozbudzić wyobraźnię. Sprawić, że czytając można poczuć wewnątrz siebie to, co czują ludzie, których ten opis dotyczy... Zrobiło mi się jakoś tak smutno.
Pozdrawiam

Daniel Jerzy Żyżniewski pisze...

Dziękuję za Twoją chwilę w Moim Muzeum, Basiu. Słowa, obrazy, spojrzenia, między-wiersze i ulice miast.
Wszędzie przeżywanie, wszędzie emocji blask...
serdeczności

guciamal pisze...

Po raz kolejny przeczytawszy o Caravaggio obiecują sobie poczytać o nim więcej. Zaczyna mnie powoli osaczać. Najpierw był Caravaggio w Borghese, potem w Santa Maria del Popolo, potem wystawa we Florenckiej Galerii i całkiem niedawno w Pallazzo Barberini. I zaczynam nie tylko dostrzegać jego talent, ale też zaczynają mi się podobać jego dzieła. Jak zwykle ciekawy wpis, choć rzeczywiście troszkę smutny, jak wszystko co tyczy przemijania.

Daniel Jerzy Żyżniewski pisze...

Dziękuję Małgosiu w imieniu Mojego Muzeum i w imieniu prezentowanych tu dzieł Caravaggia :-)

Z polskich publikacji tylko jedna jest obszerniejsza o życiu i twórczości Caravaggia, tj. H. Langdon "Caravaggio". W moim odczuciu bardzo źle napisana biografia, choć lepiej omówione obrazy. Za najlepszą, tj. najbardziej o życiu i wnętrzu tego malarza książkę uchodzi (i też tak uważam) "M - The Man Who Became Caravaggio" P. Robba. Bardzo dobrą książką jest także katalog Skiry z największej w historii wystawy obrazów Caravaggia w Scuderiach z 2010 roku. Jesteś w Rzymie często, to polecam.
Widziałem wystawę w Borghese, którą wspominasz - połączono go z Baconem - bardzo dobra wystawa.
Polecam Ci film Dereka Jarmana "Caravaggio" (jest na You Tube).

Smutne, bo takie miał życie, takim je widział i takie dzieła stworzył.
serdeczności

guciamal pisze...

Dzięki za rekomendacje - już zapisuję do schowka. Na razie moja wiedza jest niemal zerowa, więc poczytałabym cokolwiek, pod warunkiem, że polskojęzyczne. Niestety z językami jestem na bakier, a mój włoski pozostawia wiele do życzenia, ledwie się dogaduję. Z angielskim jeszcze gorzej.

Daniel Jerzy Żyżniewski pisze...

To tym lepiej, Małgosiu, bo Moje Muzeum zwiększy swoją przydatność dla Ciebie. Przynajmniej taką mam nadzieję :-)
serdeczności

guciamal pisze...

Nadzieja całkiem uzasadniona :)

Anonimowy pisze...

Mnie także zrobiło się smutno. Dostrzegłem jednak dzięki temu smutkowi głębię tych postaci. Dotychczas odbierałem te dwa portrety Caravaggia dość pobieżnie. Nie przypuszczałem, że w tej młodości kryje się desperacja przetrwania...
z pozdrowieniem
Jerzy W.

Daniel Jerzy Żyżniewski pisze...

Tak, w młodości bywa więcej pozorów... Dziękuję Panie Jerzy za Pański ślad.
z ukłonami :-)