"Nie mam ojca,
nie mam matki,
Mam w tym koszu
swe manatki.
Gdzie mój dom,
gdzie mój los,
Na ulicę czy na
stos."
(D.Ż.)
Miejsce akcji: Galeria Borghese, Rzym, Lacjum, Italia
Czas: 1593 - 1594
Autor: Michelangelo Merisi da Caravaggio
Tytuł: "Chory Bachus" (Bacchino malato) i "Chłopiec z koszem owoców" (Ragazzo con canestro di frutta)
Jestem sam.
Teraz choruję. Dokucza mi kaszel i gorączka, która przychodzi wieczorami. Straciłem przytomność, więc trafiłem do szpitala. Leżę wraz z kilkoma innymi chorymi na jednej sali. Mam czas na rozmyślania. Przypominają mi się chłopcy Giorgiona, których widziałem w Wenecji.
Przychodzą do mnie w chwilach samotności. Takich jest więcej, zatem dość
często. W szpitalu nikt mnie nie odwiedza. Czasami przyjdzie jakiś ksiądz dać ostatnie namaszczenie
komuś, kto umiera obok. Starość, choroba, niesprawne ciało. Myślę o tym jak
najmniej. Chłopcy Giorgiona ułatwiają mi przetrwanie. Pocieszają mnie
trochę.
Przeczą
otaczającej mnie rzeczywistości. Ktoś krzyczy z bólu, a oni uśmiechają się melancholijnie.
Ktoś dusi się od swoich wydzielin, a oni patrzą spokojnie dając nadzieję. Ktoś wije
się w konwulsjach, a oni zbroją swoje mięśnie. Czy moje mięśnie mogą się komuś
spodobać? Czy moje ramiona są dość męskie... A może bardziej kobiece, tak jak u nich? Czy ja też potrzebuję zbroi, by ukryć swoje ciało? Mam czarne jak u kruka i kędzierzawe
włosy, duże głęboko wnikające w duszę oczy, ale… jestem chory. Czy są owoce, które może zrywać ograniczony chorobą i bezdomnością człowiek…?
Przyjechałem do
Rzymu bez grosza przy duszy, bez jednej pomocnej dłoni. Nie wiem już czy moja bezdomność uczy
mnie żyć czy umierać przedwcześnie....? Dzisiaj ten warsztat malarski, jutro inny. W
jednym miejscu na podłodze pod stołem, w innym na dziurawym łóżku. Moje ciało
układa się w zależności od niewygód. Byle jeść co było. Są tacy, co myślą, że młodości wystarczy, gdy zrzuci się resztki z talerza. Nie wiem czy zechcą mnie z powrotem, gdy wyjdę ze szpitala.
Powiedzą, że już się nie nadaję. Wyobrażam sobie to narzekanie:
- Co ty namalujesz taki wątły. A kto i za co cię odkarmi, żebyś nabrał sił.
- Co ty namalujesz taki wątły. A kto i za co cię odkarmi, żebyś nabrał sił.
Maluję w
szpitalu. Siebie - innych chętnych nie ma. Właściwie to maluję swoją młodość,
chociaż chora taka. Czy przez to jestem gorszy? Mogę namalować sobie cienie pod oczami, ale to nie zabierze głębi mojego spojrzenia. Mogę pokryć skórę bladością, ale nie zatracę przez to kształtu
mięśni. Mogę wykrzywić usta w wymuszonym uśmiechu, ale oddam ich linię bez
zarzutu. Mogę trzymać w dłoni tylko kiść winogron, ale to młoda dłoń. I połowę
pleców odkryję, żeby zaznaczyć gładkość skóry. I bokiem się usadowię, żeby
resztę tajemnicą pozostawić. Boże, mam dopiero dwadzieścia lat, a jestem tak
zmęczony… Jeszcze nie zacząłem życia, a już trudno mi się nim cieszyć. Jeszcze
kokardę z bawełnianej przepaski. Tak, zawiążę ją sobie z boku. Niech widzą, że
jestem gotów do kogoś wiernie się przywiązać. Skoro nie dostrzegają w oczach… Wystarczy
dać mi szansę… Mogę chorować, ale choroba nie zabierze mi nadziei…
- Lubię przekomarzać się z tobą. Odkąd wyzdrowiałeś trudno cię rozbawić – odpowiada
zadziornie i uwodząco jednocześnie.
- Ja nigdy nie
wyzdrowieję. Od bezdomności choruje się całe życie . Nawet, gdy już się ma dach
nad głową - odpowiadam pesymistycznie.
Niepotrzebnie kazałem mu rozchylić usta. Ciągle robi sobie żarty. Pozuje i przeszkadza. A to kosz za ciężki, a to zje któreś jabłko z
wierzchu i trzeba potem szukać podobnego po całym targu. I jeszcze winogronami
strzela mi pod oczy. Brudzi sobie przez to paskudnie palce i muszę tak kazać mu je trzymać, żeby były ukryte. I dmucha jeszcze swoim śmiechem prosto w liście. Szybko od tego więdną. Trzeba pędzlem nadążać. Można pomyśleć, że Minniti ma więcej szczęścia, niż rozumu. Tu zachichocze, tam spojrzy
powłóczyście i już ma parę srebrników na życie. Mówi, że to dla nas, bo ja
nigdy nie nauczę się uwodzić kogo trzeba.
– Michelangelo,
ty jesteś "milanese". Ty nie umiesz. Ja jestem "siciliano", mnie
częściej za głupka wezmą. Głupiemu i ładnemu chętniej się pomaga –
powiedział któregoś razu.
Zawstydził mnie
trafnością tego spostrzeżenia. Chcę mu dać trochę przyjemności. Chcę by był na
tym portrecie ładny i myślący. Jego oczy łatwo się śmieją, ale to nie są
oczy głupca. Rozchyla usta, obnaża ramiona, ale w oczach ma tęsknotę. Nie mówi
zbyt wiele o tym, co myśli, ale ja wiem, że on tęskni do innego życia.
- Chcę
być tam, gdzie jeszcze nie byłem – powiedział mi kiedyś.
Myślę, że Minniti
tęskni do tego, czego jeszcze nie zaznał, ale wyobraża sobie, że zaznał…
Tak mało
potrzeba, żeby uwierzyć w jego sprzedajną młodość… Tak trudno uwierzyć, że moja
młodość jeszcze we mnie jest.
Mieszkamy razem,
bo tak łatwiej. Pracujemy trochę w jednej, trochę w drugiej pracowni. Ciągłe
udawanie zachwytu nad akademicką nieudolnością rzekomych „mistrzów”. Co za
szmirę wciskają swoim klientom. Czego się od nich uczyć. Nudziarstwo i bogaty kler.
Chłopcy Giorgiona ciągle mnie odwiedzają, ale teraz już tylko w snach. W snach jeszcze jestem samotny.
Minniti jest od tych Wenecjan prawdziwszy. Taki prosto z sycylijskiej drogi polnej. Wenecjanie jednak coś udają. Ubrani w pozy mają wyczyszczone
paznokcie… Czy to życie czy jego brak…? Tam jest tylko kształt, zastygła myśl. Brakuje
przepływu. Jest piękno pozy, ubrania i niewinności, w którą trudno wierzyć. A
gdzie bezdomność; gdzie bezpańskość i prawda o ciele… Gdzie brud za
paznokciami, rumiane policzki, słońce na piersi i skręcone od wiatru
włosy. Wenecjanie są zbyt niezależni.
Mój
Sycylijczyk niczego nie udaje. On szarga swoją niewinność i mówi o tym wprost. Chce do kogoś należeć, chce kogoś mieć.
Dostrzegł nas
Scipione Borghese. Właściwie to przyłapał, gdy zaglądaliśmy przez szpary gęstego ogrodzenia od strony dzisiejszej Via Pinciana. Minniti spełnił marzenie swojej
młodości o luksusie. Lubi boso chodzić po marmurach i przeglądać się w
kryształowych lustrach. Lubi wybiegać przez otwarte szklane drzwi i przeganiać
wystraszone pawie. Patrzę na niego od lat ze swojej ściany. Dałem jego twarz kolejnym
młodzieńcom z moich obrazów. Prosiłem też kardynała, by zatrzymał nasze
młodości w tym pałacu. Nie rozdzielał ich, bo wzajemnie się uzupełniają.
Czasami
wyjeżdżamy osobno na jakąś wystawę. Trzymamy się jednak razem. Należymy do siebie. No i mamy dokąd wracać. Minniti ciągle ściska w rękach ten kosz owoców. Mówię do niego:
– Mamy gdzie mieszkać, z kim rozmawiać, co jeść. Mamy piękny ogród wokół naszej willi… Zostaw już ten kosz. To nasze uwodzenie jest nikomu niepotrzebne. Ponad pięćset lat upłynęło. Od dawna już żyjemy tylko w tych płótnach.
– Mamy gdzie mieszkać, z kim rozmawiać, co jeść. Mamy piękny ogród wokół naszej willi… Zostaw już ten kosz. To nasze uwodzenie jest nikomu niepotrzebne. Ponad pięćset lat upłynęło. Od dawna już żyjemy tylko w tych płótnach.
- Trzeba mieć co dać. Nawet, gdy młodość przeminie – odpowiada i wystawia mi żartobliwie język.
I tak już
zostaniemy. Podobni i różni. Dwie uzupełniające się młodości…
P.S. Wizyta zrealizowana w ramach projektu "Wiosna 2012 w Moim Muzeum - Pod kopułami Rzymu i Florencji".
9 komentarzy:
Wstąpiłam do Twojego Muzeum Danielu na chwilę. Zatrzymałam się w nim na dłużej, ponieważ w zapisanych słowach odnalazłam emocje i poczułam, że pod ich wpływem i we mnie się one pojawiły... Obrazy są przekazem. Słowa będące interpretacją obrazów mogą ten przekaz pogłębić i rozbudzić wyobraźnię. Sprawić, że czytając można poczuć wewnątrz siebie to, co czują ludzie, których ten opis dotyczy... Zrobiło mi się jakoś tak smutno.
Pozdrawiam
Dziękuję za Twoją chwilę w Moim Muzeum, Basiu. Słowa, obrazy, spojrzenia, między-wiersze i ulice miast.
Wszędzie przeżywanie, wszędzie emocji blask...
serdeczności
Po raz kolejny przeczytawszy o Caravaggio obiecują sobie poczytać o nim więcej. Zaczyna mnie powoli osaczać. Najpierw był Caravaggio w Borghese, potem w Santa Maria del Popolo, potem wystawa we Florenckiej Galerii i całkiem niedawno w Pallazzo Barberini. I zaczynam nie tylko dostrzegać jego talent, ale też zaczynają mi się podobać jego dzieła. Jak zwykle ciekawy wpis, choć rzeczywiście troszkę smutny, jak wszystko co tyczy przemijania.
Dziękuję Małgosiu w imieniu Mojego Muzeum i w imieniu prezentowanych tu dzieł Caravaggia :-)
Z polskich publikacji tylko jedna jest obszerniejsza o życiu i twórczości Caravaggia, tj. H. Langdon "Caravaggio". W moim odczuciu bardzo źle napisana biografia, choć lepiej omówione obrazy. Za najlepszą, tj. najbardziej o życiu i wnętrzu tego malarza książkę uchodzi (i też tak uważam) "M - The Man Who Became Caravaggio" P. Robba. Bardzo dobrą książką jest także katalog Skiry z największej w historii wystawy obrazów Caravaggia w Scuderiach z 2010 roku. Jesteś w Rzymie często, to polecam.
Widziałem wystawę w Borghese, którą wspominasz - połączono go z Baconem - bardzo dobra wystawa.
Polecam Ci film Dereka Jarmana "Caravaggio" (jest na You Tube).
Smutne, bo takie miał życie, takim je widział i takie dzieła stworzył.
serdeczności
Dzięki za rekomendacje - już zapisuję do schowka. Na razie moja wiedza jest niemal zerowa, więc poczytałabym cokolwiek, pod warunkiem, że polskojęzyczne. Niestety z językami jestem na bakier, a mój włoski pozostawia wiele do życzenia, ledwie się dogaduję. Z angielskim jeszcze gorzej.
To tym lepiej, Małgosiu, bo Moje Muzeum zwiększy swoją przydatność dla Ciebie. Przynajmniej taką mam nadzieję :-)
serdeczności
Nadzieja całkiem uzasadniona :)
Mnie także zrobiło się smutno. Dostrzegłem jednak dzięki temu smutkowi głębię tych postaci. Dotychczas odbierałem te dwa portrety Caravaggia dość pobieżnie. Nie przypuszczałem, że w tej młodości kryje się desperacja przetrwania...
z pozdrowieniem
Jerzy W.
Tak, w młodości bywa więcej pozorów... Dziękuję Panie Jerzy za Pański ślad.
z ukłonami :-)
Prześlij komentarz